środa, 10 września 2014

♣ Guinevere ~ Rozdział 10. (Część 1.)

Wyjechała na arenę. Byli na szczycie góry. Trybuci otaczali Róg Obfitości. Gwen widziała łuk. Widziała topór, widziała noże. Widziała wiele broni. Nie zważała na to, którą dostanie w swoje ręce. Ważniejsze było to, by posiadać jakąkolwiek broń. Były tam też plecaki. Mniejsze i większe. Liczyła na zgarnięcie większego. Niepotrzebne rzeczy można zawsze porzucić. Rozglądała się po trybutach. Widziała Roberta. Widziała Alice. Widziała też Diane. Wierzyła w ich sojusz. Zauważyła Ignes, psychopatkę z dwójki pragnącą krwi. Na twarzy Ignes nadal był ten uśmiech podniecenia i braku wstrzemięźliwości. Zapewne nie mogła doczekać się, aż wreszcie wbije w kogoś nóż, aż przekuje kogoś mieczem, aż poćwiartuje kogoś toporem... Gwen nie chciała za bardzo zabijać, jednak patrząc na Ignes czuła chęć mordu. Nagle w uszach Gwen rozszedł się nieprzyjemny dźwięk. “No tak, jakoś muszą zakomunikować start”. Zeskoczyła z podestu. Spojrzała w lewo, później w prawo i ruszyła wśród rzeź. Wzięła plecak, duży plecak. Zauważyła błyszczące się w trawie noże. Chwyciła je. Poczuła głuchy ból w okolicach kręgosłupa. Ze swoich pleców wyjęła nóż. To Ignes z jej psychopatycznym uśmiechem rozpoczęła swoje łowy. Gwen odruchowo rzuciła wyjęty nóż w napastnika. Trafiła idealnie pod kolano. Ignes zrzuciła swoją maskę wiecznego zadowolenia i na jej twarzy zagościło przerażenie. Zaczęła uciekać. Gwen szybko pobiegła w stronę zbocza. To był błąd. Stała na krawędzi góry. Z tej strony była przepaść. Odwróciła się w celu ucieczki w inną stronę jednak była otoczona przez zaprzyjaźnione pary trybutów z jedynki i dwójki. “Zaraz, zaraz!” pomyślała. Kapitol w życiu nie dałby popełnić samobójstwa nikomu. Każdy trybut zgodnie z wolą Kapitolu musi umrzeć z czyiś rąk lub z własnej głupoty. Jeśli rzuci się w przepaść nie powinna umrzeć. Nie miała pojęcia jak, ale wiedziała, że Kapitol zabezpieczył przepaść. Gwen posłała im szyderczy uśmiech, rozłożyła ręce i opadła do tyłu. Leciała długo z wielką szybkością i nagle zatrzymała sie nad ziemią. Po chwili opadła na nią. Przeżyła. Wyszła z tego bez szwanku. Niedowierzająca tego, że udało jej się przeżyć otrzepywała się z piachu śmiejąc się. Nagle zauważyła coś małego, zawieszonego na drzewie. Kamerę Kapitolu zdradził ruch i towarzyszący mu cichy dźwięk, którego Gwen była w stanie wyczuć.
- Wiedziałam! - krzyknęła i puściła oczko do kamery. Zaczęła biec. Staczała się z góry na sam dół. Usiadła na trawie i rozłożyła swą mentalną tarczę by zakłócić pracę kamer w jej zasięgu. Z pierścionka od Tonks wyjęła różdżkę.
- Cave Inimicum. - wyszeptała.
Zaczęła rozpakowywać plecak. Znalazła pustą metalową butelkę, linę, dwie strzykawki morfaliny. Zupełnie niepotrzebne jej rzeczy, które miały za zadanie utrudniać trybutom wędrówkę porzuciła pod drzewem i zasypała wszystko liśćmi i ziemią. Zamknęła oczy i wsłuchiwała się w odgłosy nieznanego. Wśród przeróżnych dźwięków wyczuła delikatny szum wody. Poszła za odgłosem i po chwili dotarła do jaskini, od której biło straszne zimno. O kamienne ściany groty obijało się echo kapiącej i szumiącej wody. W głębi jaskini znalazła mały górski potok. Wyciągnęła pojemnik na wodę i zaczęła napuszczać do niego ciecz z rwącej rzeczki popijając. Po paru łykach dopełniła butelkę do samego korka i wrzuciła do plecaka. Gdy wyszła z jaskini zauważyła stojących na pagórku trybutów. Byli nimi nie kto inni jak trybuci z jedynki i dwójki. Uśmiech Ignes nadal był psychopatyczny, mimo wcześniejsze dezorientacji spowodowanej nożem w kolanie.
- Witajcie trybuci! - powiedziała opanowana i demonstracyjnie okazując wyższość tonem i zachowaniem.
- Witaj Gunevere. - powiedział równie opanowany Simon.
- Szukacie czegoś? - zapytała.
- Tak, twojej śmierci! - wykrzyczała Ines w twarz dwunastolatki.
- Niestety, ale nie znajdziecie jej tutaj. Czuje też, że nie dożyjecie niestety dnia, w którym osiągnięcie waszego celu będzie możliwe.
- Nie jestem tego taki pewny...
- Zabijmy ją! - krzyczała Ignes.
- Nie krzycz. Uspokój się, nie robisz na nikim żadnego wrażenia. Daj mi nacieszyć się mądrością Guinevere, którą nie ukrywajmy posiada. Mądrości można przekazać wyłącznie żywym, więc ogarnij się i czekaj.
Simon mówił do Ignes jak przywódca- stanowczo, rozkazująco, spokojnie i argumentalnie. Dziewczyna opanowała się i zgaszona oraz obrażona stanęła pod drzewem.
- Przepraszam cię Simonie, ale niestety ja nie mam czasu na podzielenie się z wami moją wiedzą.
- Tak ci się spieszy do śmierci? - zapytała Agatha.
- Nie, bardziej do zwycięstwa.
W tej chwili ruszyła do ucieczki. Przebiegła między znudzonymi wcześniejszą sytuacją Agathą i Jacobem. Biegła ile sił w nogach. Trybuci gonili ją i miotali takimi broniami jak łuk, noże, włócznie. Gwen swobodnie wyginała się w biegu omijając o milimetry narzędzia zbrodni. Gdy była daleko musiała zeskoczyć z dość wysokiej skarpy by kontynuować ucieczkę. Będąc już na dole ktoś zaciągnął ją w norę po zeskokiem i zakrył jej usta. Już kiedyś czuła ten zapach krwi. Tak, czuła go, gdy razem z Alice i Ellie spotkali Roberta. To na pewno on. Nagle usłyszała głuchy dźwięk biegu. Znieruchomiała i patrzyła tylko jak goniący ją trybuci biegną dalej. Gdy wszyscy czterej zginęli z jej pola widzenia ręka na jej ustach puściła ją.
- Dzięki za uratowanie życia. - mruknęła.
- Myślałem, że jesteś bardziej zarozumiałą księżniczką.
- Widzisz, pozory mylą. Wiesz może gdzie są Alice i Diane?
- Według mnie są dwa kilometry stąd. Musimy iść na zachód.
- Są razem? - zapytała.
- No tak. Byliśmy razem wszyscy trzej, ale rozdzieliliśmy się by cię znaleźć. Ja jestem facetem, więc poszedłem sam.
- Ta, jasne. Tu płeć się nie liczy. Wiesz przecież, że Alice ma wiele cech i jest tym, kim jest.
- Myślałem, że się nie połapiesz. Znów masz rację. Diane jest z Alice bezpieczniejsza.
Po chwili ruszyli razem na zachód. Przez całą drogę obmawiali system walki, ale też wchodzili w prywatne tematy.
- Masz różdżkę? - zapytała.
- Tak. Wziąłem jako pamiątkę. Mówili że jestem jakiś głupi, że chcę wziąć jakiś patyk, ale ja twierdziłem, że idę na śmierć i mogę zabrać co chcę, byleby nie było formą broni. A ty masz różdżkę?
- Tak. Włożyłam do tego pierścienia. - pokazała dłoń. - Zaprzyjaźniona aurorka dała mi go. Z niego tylko czarodziej może wyjąć różdżkę.
Po paru godzinach dość bezpiecznego marszu usłyszeli szmer po drugiej stronie gęstych zarośli. Wyciągnęli broń do walki w ręcz i wybiegli na drugą stronę. Już mieli walczyć.
- Alice?!
- Gwen?!
Dziewczyny wyrwały się z wzajemnych morderczych uścisków, by tym razem wpaść w swoje ramiona w przyjaznym nastawieniu.
- Przepraszam, myślałam, że to ktoś inny.
- Nie ma sprawy, Gwen. Tu przeważnie można spotkać wrogów, nie przyjaciół.
- Od teraz jesteśmy sojuszem? - zapytał Robert.
- Myślę, że tak.
Do wieczora nic się nie działo. Starali się nie robić zbytniego hałasu i uważali ze zdradzieckim ogniem, który był im potrzebny. Alice przyniosła trzy upolowane kaczki. Upiekli je i trójka jej sojuszników zjadła je z apetytem.
- Dlaczego sobie nie upolowałaś? - zapytała Diane. Alice spojrzała na nią spode łba.
- Alice nie je. Jest tym kim jest i nie musi jeść. - wyjaśniała Gwen i rzuciła wzrok na Alice. - Jedynie niespostrzeżenie wypiła krew z każdej kaczki.
- Co robisz?! - zapytała nagle Alice patrząc na wyczyny Roberta.
- Musimy na czymś spać...
- Chcesz spać na ziemi?
- A co, niewygodnie będzie dla panienki?!
- Nie kłóćcie się! - zażądała Gwen i oboje umilkli. - Alice ma rację co do spania na ziemi. Nie chodzi jej o wygodę tylko bezpieczeństwo. Wyobrażasz sobie, że my śpimy, a tu przychodzi sojusz jedynki i dwójki? Już lepiej by było od razu dać im się zabić.
- To gdzie będziemy spać? - zapytał.
- Może drzewach? - zaproponowała Diane po chwili ciszy.
- No tak. Mamy liny, to nikt podczas snu nie spadnie. - wyjaśniła Alice. - Ja będę na warcie.
- Nie no, co ty... - powiedział Robert, a Alice spojrzała na niego wrogim wzrokiem spode łba.
- Przecież Alice nie śpi. - powiedziała Gwen uderzając lekko chłopka w głowę.
- Przepraszam, zapominam.
- Nie przepraszaj, tylko weź się w garść. - prychnęła Alice. - Musimy zrobić jakiś plan sojuszu. Gwen.
- Hmm? - mruknęła.
- Masz jakiś pomysł? - zapytała wampirzyca.
- Możemy czekać w jakiejś dobrej kryjówce. - wspomniała. - Tu na przykład jest dobrze. Kapitol i tak naprowadzi ich do nas, albo będzie próbował naprowadzić nas na nich. Kapitol to niecierpliwa społeczność. Tu powinna być niezła rzeźnia, a nie unikanie i uciekanie. My nie damy się wyprowadzić stąd, więc będą zmuszeni innych tu doprowadzić. A w takim przypadku to my mamy przewagę.
- Niezłe. - mruknęła Diane.
- Niezłe?! - oburzył się Robert. - To jest genialne! - objął Gwen, a jej serce zaczęło mocniej bić. "Nie, tylko nie to!" krzyczała w myślach. Dobrze wiedziała, co oznacza takie samopoczucie. Do tej pory tylko Cedric był w stanie doprowadzić do palpitacji serca.

*
Już przed świtem myśl Gwen okazała się faktem. Nadprzyrodzone moce próbowały wygonić ich z kryjówki. Kule ognia, lawiny kamienne, zawalające się drzewa- cała natura próbowała ich wygonić z miejsca w którym byli. Co dziwne, choć dla Gwen oczywiste, wszystko próbowało ich sprowadzić w konkretny kierunek. Prawdopodobnie w kierunku innych trybutów.
W kryjówce zrobił się chaos. Każdy unikał śmierci, Alice uciekała przed ogniem. Gwen bała się, bo w tej sytuacji każdy mógł zginąć. Gwen miała obawy, że jej pomysł nie był tak genialny, jak określił go Robert. To mogła być ich zagłada. "To ja wpakowałam ich w to bagno, wiec to ja muszę ich z niego wyciągnąć...". Postanowiła więc szybko działać. Rozłożyła swą mentalną tarczę. Wiedziała, że przed rzeczami bardzo materialnymi on nie chroni. Jednak chciała tylko zakłócić pracę kamer. Niech Kapitol martwi się, że ich mieszanie doprowadza też do niekorzyści. Chcą wielkie widowisko, a same efekty wszystko niszczą. Teraz chciała spróbować nowego eksperymentu z jej darem. Zawsze to tarcza była materializowana w kulę prądu. Tym razem chciała spróbować wytworzenia prądu- nie przekształcenia go z tarczy. Skupiła się ze wszystkich sił. Wnętrze jej ciała rozpierało ją. Strasznie bolało. Bardziej niż wtedy, na wzgórzu, gdy Jane wymierzała "sprawiedliwość". To było coś nie do opisania. Zrezygnowałaby, jednak walczyła. Walczyła dla przyjaźni... Dla miłości...
Wreszcie na jej wewnętrznych częściach dłoni zaczęła pojawiać się energia elektryczna. Myślała o ocaleniu swoich sojuszników i parła jeszcze bardziej. Z ubytku siły jaką wykorzystała krzyknęła. Jej tarcza mentalna rozłożyła się jeszcze dalej. Energia elektryczna zaczęła się rozwijać do olbrzymich rozmiarów. Ściany potężnej kuli przeszła przez sojuszników Gwen nie robiąc im krzywdy. Kamienie napotykające kulę zaczęły obracać się w pył, i spadały pionowo na ziemię. Drzewa kładły się na zewnątrz kryjówki. Ogień gasł. Wyglądało to naprawdę dziwnie. "Niedostępny ląd" można by było pomyśleć. Każdy bez wyjątku był zadziwiony tym co się stało. I tarcza mentalna i elektryczność przestały bytować w tamtym miejscu. Kamery powróciły do normalnej pracy. Zadziwione twarze sojuszu sprawiły, że to dziwne zjawisko było niewytłumaczalne dla widzów, Kapitolu, jak i rzekomo dla samych trybutów. Wszystkie ataki zaprzestano i zrobiło się spokojnie. Po dłuższej chwili usłyszeli takie same odgłosy jak podczas ich walki z "naturą", jednak były one głuche i dalekie.
- A nie mówiłam, że jak nie dadzą rady nas zapędzić to zajmą się drugimi?!
- Mówiłaś, mówiłaś. - Alice machnęła na Gwen ręką i zassała powietrze odrywając język od podniebienia na znak, że jej wypowiedź jest nieważna i przeszkadzająca. - Słyszycie? - szepnęła wsłuchując się w otoczenie.
- To samo, co od paru chwil. - wytknął Robert.
- No tak, ale dźwięk robi się coraz głośniejszy. - wspomniała Diane.
- Właśnie. - odpowiedziała krótko Alice.
- Dają się naprowadzić. - stwierdziła Gwen.
- Tak. - Alice kiwnęła potwierdzająco głową.
Wszyscy wzięli swoją broń i bardziej się schowali. Ich wzrok przeszywał zarośla ujawniając krajobraz po drugiej stronie. Ściana ognia podążająca ku nim jak gdyby wzrastała, a cztery małe kropki zamieniły się w ludzkie sylwetki. Gwen przeczuwała, że Kapitol naprowadzi na nich mocny sojusz z jedynki i dwójki. Jej przeczucie ani trochę jej nie zawodziło.Wrodzy trybuci zatrzymali się parę kroków przed zaroślami, za którymi czaili się Gwen i jej sojusznicy.
- Co to było? - zapytała Agatha.
- Kapitol... - rzucił Simon.
- Kapitol? - pomyślała głośno dziewczyna.
- Tak. Kapitol. - powiedział nerwowo. - Kapitol wtrąca się we wszystko. Ingeruje w każde Igrzyska tak, by stworzyć fenomenalne widowisko. Musimy mieć się na baczności. To co nas goniło, prowadziło tylko w tę stronę. To się nazywa naprowadzanie. Zaprzestali poganiania nas, więc inni trybuci są niedaleko. Kapitol czeka tylko, aż wreszcie się spotkamy. Brakuje im widowiska.

~*~*~*~
To była dopiero pierwsza część 10. rozdziału. Przepraszam wszystkich oczekujących za nieudogodnienia, jednak było wiele problemów jak brak weny czy prądu. Jestem przeciwieństwem Gwen, iż los mi nie sprzyja, a i prądu często nie mam.
Druga część rozdziału pojawi się szybciej, ponieważ po prostu już jest prawie skończona.
KOMENTARZE MOTYWUJĄ!

2 komentarze:

  1. Dlaczego tak krótko? No ja się pytam ;D
    Rozdział bardzo interesujący. Od razu przyszły mi na myśl Igrzyska Śmierci. Nie no boska jesteś jeśli chodzi o pisanie. Oby tak dalej.
    Zdrówka życzę (żebyś nie była chora jak ja) oraz weny.
    Ginerva Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ jestem nową czytelniczką i juz mogę powiedzieć że kocham to fanfiction ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ jest bardzo ciekawie ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ czekam na next i życzę weny i czasu ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń