Na pierwszą noc w Panem po niecałym roku nieobecności przypadała pełnia księżyca. Gwen nie mogła zasnąć. O północy głód ją wzmógł i po cichu udała się do kuchni. W lodówce znalazła krwisty kawałek mięsa, którego wyciągnęła i zjadła. Na jego widok pomyślała: “Jim myśli o wszystkim.” Tak co miesiąc zaspokajała swoje wilkołacze zapotrzebowanie na krwiste posiłki. Cieszyła się, że wilkołaczy gen po przodku tylko tak się objawiał. Pamiętała, jak mała Lucy od urodzenia zmagała się z pełnią księżyca.
- Zaspokajamy wilczy głód? - zapytał Jim siadając przy stole.
- Bardziej wilkołaczy. - zaśmiała się. - Chyba, że miałeś na myśli cechę wilka, a nie związek frazeologiczny. - zaśmiała się.
- Coś cię trapi? - zapytał.
- Nie. Myślę o Lucy. Co miesiąc o niej myślę. Za każdym razem gdy w pełnię dostaję krwisty stek prosto do łóżka od skrzatów z kuchni. Opowiedz mi o niej.
Po krótkim namyśle zaczął mówić:
- Twoja siostra urodziła się w noc, gdy na niebie górował księżyc w pełni. Zważając na ten fakt baliśmy się, że wilkołaczy gen po przodkach znajdzie u niej rozwinięcie. Nasze obawy potwierdziły się miesiąc później. Prudence na szczęście w obawie, że Lucy jest wilkołakiem zaraz po jej urodzeniu zdobyła składniki i zaczęła ważyć wywar tojadowy. Tamtej nocy podała go szybko Małej i ta spokojnie przeżyła swą pierwszą przemianę. Już na drugi dzień Prue zaczęła masowo produkować miksturę. Jedna cała szafka kuchenna była poświęcona dla fiolek wywaru i jego składników. I tak Lucy wychowywała się w spokoju, w kochającej ją i siebie nawzajem rodzinie. Pewnego dnia, gdy ty i Sarah zabawiałyście Lucy w czas pełni księżyca wybuchł pożar u naszej sąsiadki, Samanthy Roth. Przyszła do nas szukać pomocy i ujrzała Lucy. Od tamtej pory oszalała i zaczęła opowiadać, że Mała jest wcieleniem diabła. Chcieliśmy zmodyfikować jej pamięć, ale już za dużo ludzi wiedziało o plotkach Samanthy i uważało ją za wariatkę. To, że normalna kobieta oszalała było dla nich dziwne, a jej cudowne ozdrowienie przysporzyłoby innych o szaleństwo. Gdy pomagaliśmy w dystrykcie jedenastym podczas żniw Lucy stanęła na drodze Samanthy. Uśmiechnęła się do niej myśląc, że ją uszczęśliwi, bo taki miała przecież wampirzy dar. Jednak ta uznała ten gest z jej strony za pewnego typu groźbę, szyderstwo. Po chwili obydwa nasze dystrykty obiegła wieść o zaszlachtowaniu Lucy kosą do zboża. Strażnicy Pokoju zabrali ją na przesłuchania i zamknęli w zakładzie psychiatrycznym. Po dwóch dniach pobytu znaleźli ją powieszoną w jej sali. Powinnaś iść spać. - zmienił temat. - Musisz odpoczywać. Dobranoc.
- To ja powinnam zginąć. To ja jestem potworem...
- Co ty opowiadasz! - oburzył się Jim. - Jakim potworem. Ty jesteś wyjątkowa. Lucy też była. Wszystkie trzy byłyście wyjątkowe. Nie jesteś potworem, Guinevere. Jesteś wyjątkowa i masz wielkie przeznaczenie. Potwór to złe określenie nawet dla drapieżnych i niebezpiecznych stworzeń. Potworem może być jedynie istota świadoma zła, jakie wyrządza.
- Dobranoc. - poszła do siebie. - Dziadku. - dodała i odeszła.
*
Wakacje powoli dobiegały końca. Spontanicznie wymyślona historyjka o pobycie w dystrykcie czwartym służyła jej za wspomnienia z roku, którego miała już za sobą. W atmosferze jaka panowała w całym dystrykcie dało się odczuć nadchodzące Igrzyska.
Alice i Elena codziennie przychodziły ze swojego dystryktu, by zabrać Gwen na ćwiczenia przed jej walką. Musiała podszlifować celność i refleks. Uczyła się prawidłowym posługiwaniem się różnych rodzajów bronią jak łuk, miecz czy też topór. Alice jako księżniczka od dziecka kształciła fach łucznictwa. To broń do obrony z daleka oraz odpowiednia dla kobiety z klasą. Jednak w ukryciu razem z bratem Arthurem kształciła też władanie mieczem i sztyletem. Dzięki temu została rycerzem Okrągłego Stołu oraz strażniczką Camelotu. Elena pomagała Gwen opanować sztukę używania broni rzucanych. Włócznia, noże i topór nie były obce wampirzym dłoniom rudowłosej z siódemki, tak jak i inne narzędzia służące też do obróbki drewna. Całymi dniami obie wampirzyce pomagały Gwen dopracować posługiwanie się narzędziami zbrodni.
Pewnego dnia uczyły się na polanie w śródlesiu. Trening przerwał im chłopak, który upadł wprost pod ich nogi. Elena momentalnie złapała chłopaka za kołnierz i przycisnęła do drzewa.
- Spokojnie, jestem Robert z dziesiątki. - mówił.
- Co tu robisz i jak długo tu byłeś? - zapytała Ellie mściwym tonem.
- Poluję na zwierzynę, żeby było co do garnka włożyć. Mam tylko matkę i trójkę młodszego rodzeństwa. Muszą coś jeść! - tłumaczył. - Słyszałem ruch i poszedłem sprawdzić. Zaczaiłem się w krzaki w razie napotkania zwierzyny do ustrzelenia, ale potknąłem się i upadłem. Gdy myślałem, że spłoszyłem duże zwierze zobaczyłem was. To wszystko.
Elena opuściła chłopaka na ziemię. Usiadł pod drzewem, do którego był przed chwilą przywarły.
- A wy co za jedne? - spytał.
- Jestem Alice Pendragon, a to Elena Meravelt. Obie z siódemki. - przedstawiła się blondynka.
- Ja jestem Gwen Halliwell. Z dziesiątki.
- Nigdy cię w szkole nie widziałem... - powiedział, jak gdyby szukał Gwen we wspomnieniach.
- Mój dziadek jest triumfatorem. Załatwił mi nauczanie w domu. - wymyśliła szybko.
- Kłamiesz. - zaśmiał się Robert. - Chodzisz do Hogwartu i dobrze to wiem. Upewniłaś mnie mówiąc, że jesteś wnuczką triumfatora. Wystarczyło połączyć wątek Jima Clancy’ego i jego żony Prudence Halliwell. Bo tak masz przecież na nazwisko. Czyli musisz być czarownicą i wiem, że wszystkie Halliwell chodziły tam do szkoły.
- Jakim cudem ty... - zaczęła Gwen.
- Żadnym cudem. Też jestem czarodziejem, więc wiem co tu się dzieje. - tłumaczył. - Chodzę do Instytutu Czarownic z Salem w naszym małym magicznym świecie na terenach trzynastki.
- Musimy już iść. - powiedziała Alice. - Czas wracać, chodź Gwen.
Wszystkie trzy odeszły bez słowa, a chłopak odprowadzał je wzrokiem nadal siedząc po drzewem. Gwen ani na chwile nie spuściła chłopaka z oczu. Czuła, jakby mieli się jeszcze spotkać, lecz w o wiele bardziej gorszych okolicznościach.
*
Ostatnie trzy dni wakacji Gwen spędziła z Jimem w Dziurawym Kotle. Codziennie dziewczynka wybierała się na ulicę Pokątną przez specjalne przejście i dokupywała podręczniki oraz przedmioty potrzebne jej na drugi rok nauki w Hogwarcie. Spotykała wielu znajomych i z każdym zmieniała parę słów o wakacjach. Dziewczynka nie wypowiadała się o swoich wczasach- mówiła, że całe wakacje z małymi wypadami spędziła w domu w Paisley.
Gwen miała nadzieję, że uda jej się dostać do drużyny quidditcha więc kupiła miotłę i zestaw miotlarski. Nawet gdyby nie udało jej się dostać do drużyny to i tak miotła może się jej przydać.
- Gwen! - zawołał znajomy dziewczynce głos.
- Tonks! - ucieszyła się przytulając przyjaciółkę. - Lagoon Blue?
- Co? Ach tak! - szybko skojarzyła o co chodzi. Uniosła wzrok jak gdyby chciała ujrzeć swe włosy.
- Jakaś okazja czy samo? - zapytała rozbawiona Gwen.
- Same tak się zmieniły. To chyba wesołość. - wspomniała. - Ale zostawię, bo nawet ładne, prawda?
- Super kolorek. - posłała znajomej gorący uśmiech.
Tonks zaprosiła Gwen na lody. Znały się długo, bo często odwiedzała jej babcię Prue. Gdy ta umarła nadal odwiedzała Panem. Przyjeżdżała do Gwen i Jima, ale również do Ellie i Alice. Trzy znały się dobrze. Dwie wampirzyce wykorzystały kiedyś szansę na dostanie się na ostatni rok do Hogwartu. Wykorzystały fakt, że czarodzieje uciekali z zachodniej Europy przed jakąś wojną. Niby zamieszkały w Anglii i zostały przez Dumbledore’a przyjęte do szkoły. Tonks akurat też kończyła szkołę i była na ostatnim roku. Zaprzyjaźniły się tak bardzo, że ich znajomość była warta szczerości co do bycia wampirem. Jednak odkąd Gwen uczęszcza do Hogwaru, kontakty Tonks z Jimem i wampirzycami urwał się.
Po zjedzonych lodach Tonks odprowadziła Gwen do Dziurawego Kotła.
- Co do Igrzysk... - zaczęła. - Dumbledore ci wszystko wytłumaczy w szkole.
Pożegnała się z Gwen i Jimem i aportowała się. Dziewczyna czuła, że Tonks nie dokończyła swojej wypowiedzi tak, jak chciała zaczynając ją.
*
- Tym razem rozstajemy się tylko na miesiąc, a ja już tęsknię za tobą, Guinevere.
Już przed dziesiątą Gwen i Jim pojawili się na King’s Cross. Mugolskie perony były zupełnie puste. Przed chwilą odjechały pociągi prawie ze wszystkich peronów na stacji. Jim i Gwen wykorzystali niczyją nieobecność i swobodnie przeszli przez barierkę. Peron 9 i 3/4 z wyjątkiem wielkiego Hogwart Express na torach. Jim wniósł bagaż dziewczynki do jednego z przedziałów i wyszli na peron- usiedli na ławce. W ciszy doczekali się pierwszych czarodziejów odprowadzających swoje dzieci na pociąg. Gwen uściskała dziadkami pożegnała się z nim. Weszła do swojego przedziału i usiadła przy oknie. Spoglądała jak przez barierkę przechodzą znajomi i nieznajomi czarodzieje.
- Można? - zapytał ktoś nagle rozsuwając drzwi przedziału.
- Hermiona! Jasne, choć! - poklepała siedzenie. Spojrzała przez okno na dziadka; puścił jej oczko i znikną. “Znów teleportacja w takim tłumie ludzi. Och!” mówiła w myślach.
- Chciałabym pogadać. - zaczęła gryfonka. - Jeśli mogę to chciałabym zostać u ciebie w przedziale. Choć może później poszukam Harry’ego i Rona...
- Jak chcesz to zostań do końca. Nie wiem, czy chłopacy będą w pociągu. - pojazd ruszył. - Wpatrywałam się cały czas w bramkę i ani śladu chłopaków. Weasley’ch widziałam, lecz bez Rona.
- Mogę? - zapytała rudowłosa dziewczynka rozsuwając drzwi przedziału.
- Ginny! - ucieszyła się Gwen. - Jasne, wsiadaj!
- Nie mogłam znaleźć Rona. Szukałam go i Harry’ego też, bo może byłby z nim, ale żadnego z nich nie ma chyba w pociągu. Więc widząc ciebie weszłam. - tłumaczyła Ginny.
- A nie mówiłam, Hermiono? Ale chciałaś coś mi powiedzieć.
Hermiona spoglądała głęboko w oczy krukonki i od czasu do czasu demonstracyjnie przerzucała wzrok na Ginny.
- To Ginewra Weasley, moja przyjaciółka. Jeśli to, czego nie chciałabyś mówić przy świadkach dotyczy bardziej mnie niż ciebie to mów. - odpowiedziała Gwen na gesty gryfonki.
- Chodzi o to, że... - zaczęła po chwili. Przerwała jej jednak ślizgonka wchodząca do przedziału.
- Mogę? - zapytała blondynka przez rozsunięte lekko drzwi.
- Jasne, wchodź. - powiedziała entuzjastycznie Gwen na widok Daphne. - Hermiono, możesz kontynuować. Spokojnie.
- Chodzi o to, że przez cały poprzedni rok cię strasznie unikałam. Izolowałam się, uciekałam, dawałam wrażenie niedostępnej. Jednak wakacje to dość długi czas na spokojne przemyślenia różnych spraw. Przemyślałam również naszą znajomość. Kiedy powiedziałaś mi pierwszego dnia w Hogwarcie, że na usłyszenie mojego nazwiska coś w tobie drgnęło, dziwnie się poczułam. Po drugie mówiłaś to z takim spokojem, normalnością- brzmiało trochę jak z ust psychopatki. Jednak zrozumiałam, że świat jest dziwny. Mugole na widok magii wariują, szaleją. Myślę, że i przed nami świat ma tajemnice. Dlatego postanowiłam dać ci szansę... To znaczy spróbować się z tobą zaprzyjaźnić. Nie wiem, czy to ma sens, ale coś karze mi wierzyć w to, że jesteś mi pisana.
Zapadła cisza. Daphne i Ginny wolały nie odzywać się, jednak Weasleyówna przełamała się.
- Jestem Ginny, siostra Rona, bliźniaków i Percy’ego. - przedstawiła się Hermionie podając jej rękę. - W sumie jestem też siostrą Billa i Charliego, ale ich pewnie nie znasz.
- Hermiona Granger, przyjaciółka Rona. Miło mi. - uścisnęła rękę dziewczynki.
- No to wszystkie się znamy. - wspomniała Daphne.
- I może mamy szansę na przyjaźń... - westchnęła Ginny.
- Tak, istnieje duża możliwość. Przynajmniej dla mnie. Dlatego powinnam być z wami szczera, bo to fundament przyjaźni. W moim przypadku szczerość niestety wchodzi w drogę waszemu bezpieczeństwu. Jednak ufam, że jesteście w stanie dotrzymać tajemnicy nawet gdybyście miały przez fakty jakie wam przedstawie się ode mnie odwrócić. Gdy wam powiem najszczerszą i chyba najważniejszą tajemnicę o sobie, musicie zachować to dla siebie. Nie chodzi tu już o mnie i moją reputację. Chodzi o wasze życie. Gdybym powierzyła sekret komuś, kto wszystko poopowiada innym, skazałabym go na śmierć w męczarniach. Więc pytanie- mogę wam zaufać?
- Obiecuję. - odpowiedziała po chwili Hermiona.
- Ja też. - odezwała się Ginny. - Obiecuję.
- Obiecuję, choć chyba ja już znam historię... - wspomniała Daphne.
- Jestem wampirem. - powiedziała krótko i prosto Gwen. Dziewczyny lekko skrzywiły się. - Nie do końca, bo tylko w jednej ósmej. Mój pradziadek był wampirem. I mam po nim pare cech, które osłabiają się i umacniają z czasem.
- Nie masz tej cechy umierania od światła i słońca? - zapytała Ginny.
- To mit. Nawet prawdziwy wampir nie ginie od słońca czy światła.
- Słyszałam, że tylko się świecą. - wspomniała Daphne.
- To też mit. Wampiry zabija ciepło, lecz nie tak słabe jak to z promieni słonecznych. To musi być otwarty ogień.
- Pijesz krew ludzką? - zapytała Hermiona.
- Ja akurat już nie posiadam tej cechy. Żywię się tym co wy. Choć będąc już przy jedzeniu to wspomnę, że jeść i pić nie muszę przez około miesiąc.
- Masz jakieś super cechy? Potrafisz latać, albo coś? - zapytała z fascynacją Ginny.
- Latać może nie, ale bardzo szybko biegam i pływam, oddech mogę zatrzymać na wiele godzin, spać nie muszę przez kilka miesięcy. Mam też refleks, celność, szybko myślę... Ogólnie jestem prawie idealna. Kiedyś potrafiłam płakać, ale teraz nie umiem. Tylko raz w życiu poczułam ból. Było to coś strasznego. Dostałam wtedy karę za rozpowszechnianie wśród śmiertelników informacji o naszym istnieniu. Tylko mnie ukarano, bo każdy poinformowany nigdy nic nikomu nie powiedział. To był ból zadany przez jedną z wampirzyc. Ma dar przysparzania innym bólu. Chyba tylko tak mogę odczuć cierpienie.
- Masz fajnie. - stwierdziła Ginny.
- Wiesz Ginny, tamtego dnia, gdy spotkałyśmy się pierwszy raz, to byłam właśnie po tej karze. Widziałaś w jakim byłam stanie. Dziękuję ci za to co dla mnie zrobiłaś.
- Mówisz, że ta wampirzyca miała dar. - wspomniała Hermiona. - Każdy wampir go ma?
- Prawie każdy. - odpowiedziała. - Ja też.
- A co potrafisz? - spytała gryfonka.
- To coś w stylu tarczy mentalnej. To forma obrony przed darami innych wampirów. Lecz zauważyłam kiedyś, że ma też magiczne właściwości. To znaczy, że osłabia przechodzące przez nią zaklęcia. Najpierw służyła tylko mi. Później potrafiłam rozłożyć ją na większy obszar i bronić innych. Była ona dość prosta i było to niepraktyczne gdy sojusznicy i wrogowie byli zmieszani. Dlatego później nauczyłam się zmieniać jej kształt. Z czasem nauczyłam się wydostawać ją poza siebie.
- To mniej praktyczne niż rozłożona tarcza. - zauważyła Hermiona. - Lepiej bronić siebie i innych niż tylko siebie.
- Niby tak, ale dzięki tej umiejętności mogłam popracować nad materlializacją tarczy. Udało mi się to i z użyciem większych sił potrafię zrobić z niej kulę napięcia elektrycznego. Nie tylko tyle co rozkładać tarczą elektryczną, ale też tworzyć kule prądu i używać ich jako broni. Gdy rzucam w materiał twardy i łatwopalny powstaje pożar...
- Ale musi być jeszcze jakiś inny bodziec... - Hermiona była dobrze obeznana w dziedzinie fizyki.
- Tu akurat nie musi. W zetknięciu z takim czymś kula energii oddaje iskrę i to ona przeradza się w ogień. Natomiast w zetknięciu z materią miękką jak na przykład człowiek, prąd obejmuje całą postać... i prąd jak prąd- porazi człowieka.
- Czyli dar obronno-atakujący? - dopytywała się Ginny.
- Tak.
- Jesteś idealna. - powiedziała Daphne, - Inteligentna, piękna...
- To akurat cech po innych przodkach...
- Co masz na myśli? - zapytała podejrzliwie Hermiona.
- Żoną tego pradziadka wampira była wila. - odpowiedziała. - Atrybuty urody są po kimś innym, ale ona sama tak.
- To po kim te atrybuty? - dopytywała gryfonka.
- Po Rowenie Ravenclaw.
Zapadła cisza. Hermiona była zdziwiona, choć jej twarz wyrażała przerażenie.
- Jesteś dziedziczką Ravenclaw? - zapytała Daphne.
- Tak. Gdyby nie to, to nie byłoby mnie w Hogwarcie. Dzieci z Panem....
- Jakiego Panem?! - przeraziła się gryfonka. - Sugerujesz, że...
- Tak, jestem z Panem. - odważnie przyznała Gwen. - Ale nie chcę o tym rozmawiać.
- Zaraz! - Hermiona śmiała się jakby właśnie coś zrozumiała. - Jesteś z Panem. Nie musisz się uczyć w tamtejszej szkole, bo ktoś udaje, że masz nauczanie w domu. Takie coś może załatwić tylko ważny człowiek. Jesteś inteligentna, więc na pewno nie jesteś z Kapitolu. W dystryktach takimi ważnymi osobami są triumfatorzy igrzysk i mogą to załatwić rodzinie, która mieszka z nim w Wiosce Zwycięzców. Z Jimem Clancy, czarodziejem filozofem i triumfatorem, za mąż poszła Prudence Halliwell, wielka czarownica. Też mieszkała w Panem. Czuję, że wasze wspólne nazwisko nie jest zbiegiem okoliczności. Jesteś też do niej bardzo podobna, jak ci się tak przyglądam. Patrząc na wiek Prue możesz być jej wnuczką.
- Nie chcę cie obrażać czy coś, ale ty naprawdę jesteś inteligentna i to bardziej niż myślałam.
- Ale odpowiedz mi na pytanie. Zadałam je domyślnie.
- Zauważyłam Hermi. Tak, masz rację.
- Czyli ukrywasz przed nami fakt, że jesteś potomkiem Melina. - zauważyła Miona. - Jeśli Merlin był przodkiem twej babci, to twoim na logikę też.
- Tak, nie wspomniałam jeszcze o tym. Ale ze wzlędu na to, że mam jeszcze dużo do powiedzenia.
- Ach tak, więc mów.
- Miałam przodka wilkołaka. Co pełnię księżyca... - usłyszała jęk przerażenia dziewcząt. - Nie, nie zmieniam się w wilkołaka. Po prostu mam ochotę na krwistego steka. W Hogwarcie skrzaty z kuchni przynoszą mi go. Miałam też przodka boskiego.
- Boskiego? - zdziwiła się Ginny.
- Tak, bóg wojny, Ares, jest moim przodkiem. Jego syn, półbóg Andrew wżenił się w ród Merlina no i tak to dalej było.
Nastała niezręczna cisza. Trwała długo, a czym dłużej cisza trwa, tym trudniej ją przerwać.
- Jesteś idealna. - odezwała się Daphne. - Dzięki przodkom, ale idealna.
- Co ty gadasz, jestem potworem. - oburzyła się Gwen.
- Potworem?! Przecież to nie twoja wina, że miałaś tylu wjątkowych przodków! A po drugie oni też nie byli potworami! Potworem jest tylko człowiek świadomy zła jakie wyrządza.
W myślach Gwen pojawiło się echo słów Jima: “Potworem może być jedynie istota świadoma zła, jakie wyrządza.” i “Nie jesteś potworem, Guinevere.” zamiennie. Już druga osoba próbuje uświadomić jej, że jest wyjątkowa, jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zawsze myślała, że jej wyjątkowość, odmienność jest czymś negatywnym. Przypomniała sobie też o teorii jej przeznaczenia. Czy naprawdę miała być strażnikiem życia Wybrańca?
*
Gdy pociąg zatrzymał się na stacji w Hogsmeade szybko wysiadły na peron. Hermiona popędziła Ginny do Hagrida, który już zaczął swoje głośne wołanie pierwszorocznych. Gwen wraz z Daphne i Hermioną poszły w stronę powozów. Wsiadły do pierwszego z nich.
- Co to za stworzenia? - zapytała Gwen wskazując na przód powozów.
- Eee Gwen! Tam nic nie ma. - stwierdziła Hermiona. - Te powozy jeżdżą same.
- Nie. Nie widzicie tego? - zapytała zadziwiona i lekko oburzona Gwen. - Naprawdę ich nie widzicie?
- Witamy panie! - zawołał męski znajomy głos wyprowadzając Gwen z tematu. Dwaj chłopcy wskoczyli do powozu, który już ruszał. - Witam Gwen! - Oliver uściskał przyjaciółkę.
- Oli! - zawołała. - Ced! - wydostała się z objęć Wooda i wpadła w uścisk Diggory’ego.
Chłopak usiadł blisko dziewczyny. Daphne szybko i niezauważalnie wyszeptała Hermionie streszczoną historię o związku Ceda i Gwen oraz dodała, że opowieść rozwinie jej w Hogwarcie.
- Jak minęły wakacje? - spytał Oliver.
- Mi fantastycznie! - powiedziała krótko Gwen.
- Moje znasz od deski do deski. - zauważył Ced.
- Moje też. - wspomniała Daphne.
- A ja... - zaczęła Hermiona.
- Spędziłaś je w bibliotece z przerwą na książkę. - zażartował Oliver i wszyscy prócz Miony zaczęli się śmiać.
- Oliver i te jego dowcipy. - prychnęła Gwen, by zdjąć z jego żartu odczucie naśmiewania się z Hermiony. - A tak naprawdę co robiłaś.
- Więc ja - zaczęła po chwili. - spędzilam wakacje w różnych miejscach. Byłam w mugolskich parkach rozrywki i w ogóle. Było fantastycznie.
- No to jesteśmy w Hogwarcie! - rzucił Cedric, gdy ich powóz zatrzymał się przed bramą Hogwartu. Gwen odczuła w sobie radość, jakby wróciła do dawno opuszczonego domu.
Piątką udali się do Wielkiej Sali. Idąc śmiali się z żartów, jakie usłyszał Oliver od mugoli podczas wakacji. Rozstali się przy wielkich wrotach sali. Daphne poszła na lewo do samego końca, Oliver i Hermiona również lecz nieco wcześniej skręcili, a Gwen i Ced udali się na prawo. Gdy mijali stól puchonów chłopak przytulił dziewczynę i zasiadł przy swoim stole. Gwen poszła do samego końca do stołu krukonów. Wolne miejsce znalazła dopiero na końcu. Usiadła najbliżej ludzi. Reszta miejsc czekała na nowych domowników Ravenclawu.
Po chwili Dumbledore uspokoił szum na sali i zaczą swe krótkie przemówienie, a raczej jego początek. Gdy zakończył do Sali weszła McGonagall z Tiarą Przydziału i pierwszorocznymi za sobą. Tiara zaśpiewała piosenkę, której słowom Gwen szczególnie się nie przysłuchiwała. Tiara zaczęła przydzielać pierwszorocznych. Gdy po chwili obok Gwen usiadła dziewczynka o mysich włosach lekko się zaskoczyła.
- Jestem Luna Lovegood, może się zaprzyjaźnimy? - zapytała dziewczynka tonem psychopatki i ze szklanym wzrokiem. Scena niczym z horroru, jak gdyby jej wypowiedź zamienić na “Jestem Luna, zaraz Cię zabiję.” to już w ogóle.
- Jestem Gwen. - odpowiedziała po chwili. - Właściwie Guinevere Halliwell.
- Och, wiem. Ty jesteś tą Strażniczką Wybrańca i jego życia?
- Słucham? - zapytała zadziwiona.
- No mój ojciec i ja wiemy, kim jesteś. Przysłali cię wielczy magowie do wypełnienia ważnej misii. - tłumaczyła. - Spokojnie, nie martw się. Tata domyślił się twojego przeznaczenia gdy tylko odwiedził twój dom w złym państwie. W rozmowie z twoim dziadkiem i babcią wszystkiego się dowiedział. Chciał to napisać w “Żonglerze”, ale twoi dziadkowie mu...
- Zaraz! Twój ojciec to Ksenofilius Lovegood? - zapytała olśniona.
- Tak. - odpowiedziała krótko i zaczęła nucić jakąś wesołą melodię.
Gwen łączyła wątki. Pamiętała, jak odwiedził ich kiedyś wydawca “Żonglera”. Był to dobry znajomy jej dziadka. Trochę dziwny, żyjący z lekkością. Ksenofilius był człowiekiem podobnym z charakteru i zachowań do Luny, więc wszystkiego jest pewna. Luna może być naprawdę inteligentną i fantastyczną dziewczynką. To, że buja w obłokach, żyje fantazją i żyje dzisiejszym dniem może oznaczać wielką inteligencję, pomysłowość i dobroć. Jim zawsze powtarzał, że powinno się bardziej cenić takich ludzi.
*
Była już noc. Współlokatorki Gwen siedząc piżamach w łóżkach opowiadały o swoich wakacjach. Dziewczyna jednak siedziała na parapecie czytając książkę i zaglądając na piękne widoki za oknem. Nie była wydalona z towarzystwa- sama lekko się izolowała, lecz z chęcią odpowiadała na pytania i czasami wtrącała swoje zdanie w rozmowę dziewcząt. Po czasie zamknęła książkę, zeskoczyła z parapetu i wyszła przejść się po szkole.
Chodziła o ciemku po korytarzach i wdychała zapach zimna i starości zamku- był to miły zapach wbrew pozorom. Nagle zderzyła się z kimś, kto przechodził z prostopadłego korytarza. Z bliska Gwen ujrzała znajomą twarz.
- Ced! - lekko westchnęła i wtuliła się w chłopaka. Poczuła na jego piersi coś twardego. Odsunęła się lekko.
- Lumos. - szpnęła celując róźdźką w pierś Cedirca. Ujrzała odznakę. - Jesteś perfektem! Dlaczego nic nie mówiłeś! - ucieszyła się wtulając się w chłopaka mocniej niż wcześniej. - Nox.
- Nie miałem okazji powiedzieć ci o tym. - tłumaczył. - Dostałem ją dokładnie dzień po twoim powrocie do Paisley.
- Wiesz Ced, - odsunęła się zawstydzona. - Mówiłeś kiedyś o szczerości, a ja nie byłam nigdy z tobą do końca szczera. Wcale nie mieszkam w Paisley.
- Co? - zapytał zdezorientowany.
- Chcę powiedzieć ci wszystko, ale proszę o jedno- nie tutaj. - dała warunek. - Znasz miejsce dyskretne, gdzie nikt nawet przypadkowo nas nie podsłucha?
- Możemy iść do Łazienki Prefektów. - zaproponował po chwili. - Wiem, że łazienka nie jest jakimś ciekawym miejscem, ale dyskretnym. Nikt tam nie przyjdzie do jutrzejszego wieczora.
- Łazienka zawsze dobra. - przyznała. - Ja myślałam o Łazience Jęczącej Marty. W sumie podobnie...
Po chwili byli już w pięknej łaźni, jakiek Gwen nigdy nie widziała. Nie sądziła, że prefekci są tak ważni.
- Chciałaś mi coś powiedzieć. - przypomniał Cedric.
- Tak. Chodzi o to, że chcę być z tobą szczera. Nie mieszkam wcale w Paisley, tylko w... Panem.
Gwen opowiadała swojemu chłopakowi całą swoją historię. Opowiedziała o przodkach i atrybutach charakteru, wyglądu i zachowań jakie po nich odziedziczyła. Chłopak był w szoku.
- Nadal nie mogę uwierzyć w to co słyszę. - powtarzał od czasu do czasu.
Po opowieściach Gwen nastała cisza. Chłopak myślał cały czas nad sytuacją. Nad tym, kim jest jego dziewczyna. Przemyślał sprawę. Z jego twarzy zniknęła maska pogubienia, niedowierzania i rozmyślania. Na jego twarzy zaczął pojawiać się uśmiech. Po chwili zacząłsię śmiać. Widząc zdezorientowaną Gwen przytulił ją i śmiał się nadal.
- Wiem, jestem potworem... - stwierdziła.
- Co ty gadasz. - lekceważąco śmiał się nadal. - Potwór to zupełnie inny typ człowieka. Ty jesteś wyjątkowa. I to w dobrym tego słowa znaczeniu. - dopowiedział na koniec.
*
Mijały dni. Gwen świetnie bawiła się w doborowym towarzystwie. Historia o podróży Harry’ego i Rona do szkoły ucichła tak szybko jak wybuchła. Krukonka odliczała dni do dożynek.
- Gwen, podejdź na chwilę. - zawołał profesor Flitwick tuż po lekcji zaklęć.
- Tak, profesorze?
- Trzymaj. - podał jej zwój pergaminu. - Dyrektor cię wzywa, więsz chyba w jakiej sprawie?
- Tak, domyślam się. Dziękuję.
- Nich Merlin ma cię w opiece, dziecko.
Uśmiechnęła się i wyszła. Idąc ku gabinetowi Dumbledore’a czytała list:
Zaraz gdy dostaniesz ten list od profesora Flitwicka udaj się do mnie. Mam dla ciebie prę informacji na pewien znany ci temat. Zapraszam na “Cytrynowy Sorbet”.
A. Dumbledore
”Cytrynowy sorbet?” myślała. Wzruszyła ramionami i ruszyła dalej. Stanęła przed gargulcemi, za którym kryły się schody do gabinetu. Tylko potrzebne było hasło...
- No tak. - olśniło ją. - Cytrynowy sorbet. - wypowiedziała z powagą. Gargulec odsunął się ukazując za sobą schody. Weszła do góry i zapukała w drzwi na ich końcu. Weszła.
- To ty, Gwen. - ucieszył się profesor. - Zapraszam, usiądź. - wskazał na fotel po drugiej stronie biurka. - Znalazłaś w liście hasło?
- Tak. Zastanawiało mnie to zaproszenie na cytrynowy sorbet. - ironicznie przyznała siadając.
- Mam dla ciebie wieści co do dzisiejszych przenosin do Panem. - zaczął. - Spakuj dyskretnie najpotrzebniejsze rzeczy. Wieczorem nie zasypiaj. Udawaj, że idziesz spać, by nie wzbudzać podejrzeń twoich koleżanek. Czuwaj i czekaj na skrzata, który zabierze cię do mnie. Dobrze?
- Dobrze. - zgodziła się. - A co dalej?
- Co dalej to dowiesz się, gdy przyjdziesz w nocy. Na razie to wszystko, co mam cie do powiedzienia. Możesz iść. Profesor Snape nie lubi spóźnień, jak zapewne wiesz.
*
Jak mówił Dumbledore, Gwen wieczorem ubrała piżamę i poszła spać, a raczej udawać, że śpi. Gdy była pewna, że wszystkie śpią, wstała i ubrała się. Już wcześniej spakowała różdżkę i parę innych rzeczy do plecaka, którego schowała pod łóżkiem. Wyciągnęła go i położyła na wierzchu. Położyła się jeszcze, by móc szybko udawać, że śpi w razie pobódki jednej z lokatorek.
Po jakimś czasie Gwen usłyszała ciche jak na stare drzwi skrzypienie. Otwierały się strasznie powoli, a do dormitorium wpadało blada i szara jasność. W świetle ujrzała malutką postać. Był to skrzat. Gestem kazał jej przyjść. Dziewczyna po cichu wstała z łóżka, chwyciła plecak i poszła za skrzatem. W gabinecie dyrektora czekał już on i dwaj aurorzy- wesoła i młoda Tonks oraz smętny i nieco stary Alastor Moody.
- Jesteś Gwen. - zauważył Dumbledore. - Dziękuję ci, skrzatko. - uśmiechnął się do skrzata, który się ukłonił i odszedł. - Słuchaj Gwen, - ponownie zwrócił się do dziewczynki. - Znasz Tonks bardzo dobrze, Alastora myślę, że trochę też. To z nimi za chwilę teleportujesz się do Panem. Alastorze, - zwrócił się do aurora. - Wylądujecie na bagnach w dystrykcie dziesiątym. Tam zostaniesz i będziesz krył tyły, gdy Tonks zajmnie się doprowadzeniem Gwen pod wioskę.
Zapadła cisza, a Dumbledore machnął głową w stronę aurorów. Gwen na ten gest stanęła między stróżami prawa i złapała ich za przedramienia. Nagle poczuła nieprzyjemne pociągnięcie w okolicach brzucha. Ostatnim zarysem pobytu w gabinecie był głos Dumbledore’a: “Niech los ci sprzyja.”
Po chwili poczuła mokrość. Spojrzała na swoje nogi, któymi prawie po kolana stała w mętnej wodzie. “No tak, bagna.” pomyślała.
- Choć Gwen. - szepnęła Tonks wyciągając do dziewczynki rękę. Gwen skorzystała z pomocy i wydostała się z bagna. Moody wolał sam sobie poradzić. Mężczyzna stanął w miejscu i kiwnął głowę w stronę wioski. Tonks poszła z Gwen ku jarzącym się światłom w domach. Już niedaleko od domów lecz pozostając w ciemności Tonks zatrzymała się.
- Słuchaj Gwen. - zaczęła. - Nie wierzę w to, że masz tyle cech tak sobie. Jesteś stworzona do wielkich rzeczy. Jedną z nich mągą być Igrzyska, które dzięki tobie przeżyje więcej niż jedna osoba. Przed tobą wielka przyszłość i nikt u nas w Anglii nie wątpi w twoje możliwości i twoje zwycięstwo. To pierścień mojej matki - wyciągnęła z kieszeni kurtki i założyła na palec dziewczynki. - Spokojnie, to nie oświadczyny. - zażartowała.
- Dzięki bogu. - odetchnęła ironicznie Gwen.
- To nie taki zwykły pierścień. On może pomieścić różdżkę. Żaden mugol nie będzie w stanie jej wyciągnąć. Rękojeść różdżki będzie wyglądała w nim jak ozdoby kawałek drewna. “Tylko ten kto włoży w niego swój skarb, będzie w stanie go z niego wyciągnąć...” - odczytała z pierścienia.
- Dziękuję. - mruknęła Gwen.
- Nie dziękuj tylko weź go jako pamiątkę, którą można wnieść na arenę. Tłumacz jego potrzebę, że twój dziadek dostał go od twojej babci i miał go na swych zwyciezkich Igrzyskach. Kamery Kapitolu na arenie możesz na chwilę wyłączyć. Właściwie to gdy obejmiesz swoją tarczą jakąś kamerę, to zakłucisz fale odbiorcze jakie wysyła. Twoja tarcza dużo potrafi. Wtedy może ktoś zniknąć. Mogą kogoś zgubić na zawsze...
- Słuszna uwaga. - przyznała. - Może się przydać. Dzięki.
Nagle usłyszały szelest delikatnego materiału. Na górce obok stała rudowłosa kobieta.
- Elena! - ucieszyła się Tonks przytulając rudowłosą kobietę.
- Witaj Doro. Dawno się nie widziałyśmy.
”Tak, dość długo.” pomyślała Gwen. Elena i Alice wykorzystały kiedyś fakt, że w krajach południowej Europy toczyły się wojny i dużo uchodźców zamieszkiwało w Anglii. Młodzi czarodzieje, którzy również uciekli musieli zostać przyjęci do Hogwartu. Namówiły Dumbledore’a aby przyjął je do szkoły. Zgodził się i zapisał je na ostatni rok, ze względy na ich widoczny wiek. Na ten sam rok chodziła Tonks. Dziewczęta zaprzyjaźniły się, a wampirzyce czuły, że to godna zaufania dziewczyna. Opowiedziały jej o sobie prawdę, a ta przyjęła to jak prawdziwa przyjaciółka. Dziewczęta mieszkały w Panem, a Tonks często odwiedzała nie tylko je, ale i dom Gwen. Jednak gdy umarła Prudence z rąk śmierciożercy i to w Panem, Tonks ani inny zagraniczny czarodziej nie pojawił się w tym państwie.
- Muszę uciekać. Trzymajcie się i pozdrówcie Alice! - zawołała odchodząc. Zniknęła z pola ich widzenia, a przynajmniej z pola widzenia Gwen. Ellie napewno widziała w ciemności przyjaciółkę, bo z uśmiechem wpatrywała się w ciemność.
*
Tuż przed dożynkami Gwen ubrała swoją sukienkę w kwiatki i ruszyła na plac, gdzie zbierał się cały dystrykt. Podeszła do kobiety, która pobierała krew do identyfikacji. Odeszła i ustawiła się wśród swoich rówieśniczek. Każdy dookoła spoglądał na nią. Zastanawiała się z jakiego powodu. Może wiedzieli, że jej siostra zginęła na Igrzyskach? Może wiedzieli, że wnuczka triumfatora wreszcie może iść w ślady dziadka? Może wiedzieli, że ona jest idealną kandydatką na triumfatora?
Nagle na scenę wbiegła dziwacznie ubrana kobieta. No tak, moda Kapitolu. Zaczęła swoje nudne przmuwienie napisane przez odpowiednich ludzi w stolicy państwa. Mówiła, że to będą niezapomniane Igrzyska- wyjątkowa sceneria, niesamowite odzwierciedlenie dystryktów w ich trybutach. Wspominała coś o ulepszonych zasadach. Gwen mało to obchodziło. Czekała tylko na swoje nazwisko, które za chwilę miało wyjść z ust kobiety.
Doczekała się momentu, kiedy wiadoma przyszłość zmieniła się w teraźniejszość. Kobieta zaczęła losowanie którejś z dziewczyn. Zaczęła losowanie Gwen spośród dziewczyn. Dziwnie to brzmi, jednak jest to fakt.
- Guinevere Halliwell. - rozszedł się słodki głosik podnieconej kobiety.
Gwen wystąpiła z szeregu i pod eskortą Strażników Pokoju podążyła ku wystrojonej paniusi.
- Och, ile masz lat dziecko? - zapytała kobieta.
- Ponad dwanaście lat żyję tu i jeszcze zamierzam. - powiedziała.
- No nic - zdezorientowana i przestraszona reakcją Gwen poszła losować kolejną osobę. - Robert Fisher!
W Gwen coś drgnęło. Czuła, jakby usłyszała znajome nazwisko. Po chwili domyśliła się, że usłuszała znajome imię. Na scenę wszedł piętnastoletni chłopak o czrnych włosach. Średniej budowy młodzieniec był tym samym chłopcem, którego wraz z Eleną i Alice spotkała w lesie. No tak, intuicja. Tamtego dnia, gdy odchodziła, czuła, że spotkają się jeszcze lecz w gorszych okolicznościach... Nie wiedziała jeszcze, że chodziło o Igrzyska.
Spojrzeli na siebię szybko- gdy ich wzrok się spotkał spojrzeli w inną stronę. Dożynki dobiegły końca, a Strażnicy Pokoju zabrali obu do Pałacu Sprawiedliwości.
Po chwili do pokoiku, w którym siedziała Gwen wszedł Jim.
- Słuchaj i nie przeszkadzaj. - zaczął, a dziewczynka która podnosiła się z krzesła opadła na nie ponownie. - Stary Harison ma już swoje lata i wymieniłem go na posadzie mentora. Wszystko bedziemy ustalać w Kapitolu. Zachowuj się normalnie, tak jak zawsze. Miej do wszystkich podejście takie, jakie miałabyś normalnie. Nie cukruj nikomu, ani nie gorsz się. Bądź sobą i wyrażaj to co czujesz. Pokaż, że jesteś twarda i nawet jak na swój wiek potrafisz walczyć, bo wala to nie tylko siła, ale też intelekt. Musisz im pokazać, że masz możliwość przeżycia Igrzysk. Musisz pokazać, że nie jesteś taka jak inne dwunastolatki. Pokaż im, że w głębi ducha jesteś starą wygą- mądrą i znającą życie.
Jim wyszedł. Gwen rozumiała zachowanie swojego dziadka. Nie dość, że od dziś jest jej mentorem, to dba o jej interes. Słodzenie komuś czy uprzykszanie życia jest nie najego poziomie. Jest dla niej twardy- taki, jaki powinien być najlepszy mentor jakiego Panem widziało.
W Panem Express było wygodnie i luksusowo. Gwen nie chciała z nikim rozmawiać. Dopiero przed pokazaniem wszystkim tegorocznych trybutów. Jak mówiła słodka Rhea, kobieta losująca trybutów z dziesiątki, te Igrzyska były orginalne. Stylista przebrał Gwen i Roberta w stroje ze skóry zwirząt hodowlanych oraz w kawałki mięsa.
- Cieszcie się, że nie jesteście z innych dystryktów. - podśmiewała się Rhea. - Czwórka ma stroje z sieci rybackiej, a na niej pozawieszane są ryby. Ci z Dziewiątki są odziani w strój upleciony z kłosów zbóż.
Gwen nie chciała słuchać opowieści Rhei o innych trybutach, choć coś ją zainteresowało.
- A w czym wystąpią ci z siódemki?
- Siódemka mówisz... - zastanowiła się. - W jakimś stroju z drewna. To sztywniaki! Rozumiecie?
Nikt nie chciał śmiać się razem z Rheą. Po chwili kazano wejść Gwen i Robertowi na powóz.
- Wali od ciebie zgniłym mięsem. - wspomniała Gwen.
- Nie powinno zwracać się takich uwag kobietom, ale od ciebie też nieźle wali. - zauważły.
- Chcą z nas zrobić obleśniaków. Śmierdzieli z dziesiątki.
Nagle powóz ruszył. Tuż przed nimi jechali odziani w kłosy zbóż trybuci. Gwen szybko spojrzała do tyły- jedenastka jako kolejny rolniczy dystrykt miała podobne stroje, lecz wzbogacone o bawełnę i liście jabłoni. Pokazali się wielkiej póblice oraz prezydentowi Snow’owi. Wreszcie po całej tej ceremonii mogli udać się do swoich apartamentów.
Gwen nie mogła zasnąć. Wiedziała, co ma zrobić na tych Igrzyskach, jednak świadomość, że może zginąć jak jej siostra nie dawała jej spokoju. Usiadła na rogu łóżka i siedziała. Nie chciała nawet myśleć. Nagle usłyszała ciche pukanie do jej drzwi. Podeszła do nich i otworzyła:
- Czego chcesz? - spytała, ujrzawszy twarz Roberta.
- Nic, ja tylko...
- Co tylko? Jest noc, a ludzie chcą spać! - szeptała.
- Pukałem cicho i gdybyś spała nie otworzyłabyś mi drzwi. - zauważył.
Gwen dała za wygraną- odsunęła się i gestem wpuściła Roberta do pokoju. Zamknęła drzwi i rzuciła się na łóżko.
- Czego chcesz? - zapytała ponownie, lecz tym razem spokojniej.
- Nie wiem. Pogadać?
- O czym niby mamy rozmawiać? - wyśmiała go.
- Może o sojuszu?
- To chyba normalne, że będziemy w sojuszu. - parchnęła.
- Nie do końca. Czasami dwójka trybutów z jednego dystryktu zabijają się na samym początku.
- Mniejsza z tym, co zrobią inni. Jestem w sojuszu z tobą, Alice i Diane.
- Alice znam, to ta twoja wampirzyca z siódemki, ale Diane? Kto to?
- Skąd wiesz, że Alice...
- Wiem dużo o Alice, Elenie i tobie razem z twoją rodziną. Historyjki o wampirach. Kiedyś ci powiem... Tak, to dziwnie brzmi w naszym przypadku. Ale wracajmy do Diane.
- To dziewczyna z jedenastki. Może się nam przydać.
- Czym większy sojusz tym gorsze Igrzyska. Ktoś z nas będzie musiał wreszci zginąć.
Nastała cisza. Nikt nie mial pojęcia o czym dalej rozmawiać.
- O czym myślisz? - zapytał nagle Robert.
- Nie twój interes. - odpowiedziała z pogardą.
- Czasami lepiej wylać z siebie to, w czym topią sie twoje myśli.
- Myślę o siostrze.
- Masz rodzeństwo?
- Miałam. Już nie mam. Lucy zamordowano w jedenasce podczas żniw. Sarah, o której myślę zginęła na Igrzyskach...
- Współczuję.
- Dzięki. Sarah była wspaniałą starszą siostrą. Miała trzynaście lat, gdy została wylosowana do walki w Igrzyskach.
- Które Igrzyska? - przerwał pytaniem.
- Pięćdziesiąte piąte. Cały czas oglądałam jej zmagania. Chwalono wiele razy jej inteligencje i wyczucie. Nie chciała zabijać, lecz musiała. Ona wolała jednak mniejsze zło i prowokowała innych do walki. Sprawiała, że inni zabijali się wzajemnie. Jej wampirzym darem była umiejętność wzbudzania w ludziach poczucia winy i otumanienia. Wykorzystywała to parę razy.
- Ktoś kto czuł się winny przecież...
- Wyobraź sobie, że ktoś z twojego sojuszu ginie z czyiś rąk. Budzi się w tobie poczucie winy. Czujesz, że gdybyś inaczej zareagował twój sojusznik by żył. Jedynym ratunkiem dla więźnia swojej własnej psychiki jest zemsta i pomszczenie utraconej osoby. I w taki sposób mogła parę razy wykorzystać dar. Nawet okrzyknęli tamte Igrzysk mianem Głodowych Igrzysk Zemsty. Dużo ludzi zabijało by kogoś pomścić.
- I to wszystko dzięki twojej siostrze.
- Tak. Wszyscy się pozabijali z wyjątkiem siedemnastoletniego trybuta z dwójki. Walczyła z nim długo, lecz niestety to ona poległa.
- Miał siedemnaście lat, był silniejszy.
- To już nie jego wina. To Kapitol ją zabił. Widzieli, że ma jakiś polan na niego, że chce zasadzić na niego pułapkę. Zabiła ją strzała z kuszy. Mówiono, że zamontował ją tam jakiś trybut, ale to nie prawda. Nikt w to nie wierzył, lecz nikt też głośno się ze swoją niewiarą nie obchodził.
- Kapitol ingeruje w walkę trybutów?
- Tak. Nie mogą sobie pozwolić na skandale. Muszą dbać o to, aby triumfator był godny swojego zwycięstwa. Moja siostra miała tylko trzynascie lat, była wnuczka triumfatora i byłaby niby dobrym zwycięzcą. Jednak nikogo nie zabiła podczas Igrzysk. Zawsze wyplątywała się z walki. Wyobrażasz sobie triumfatora, który wyręczał się innymi? To nie po ich myśli. - wyjęła coś z szuflady. - To ona.
- Nie wygląda na trzynastolatkę.
- A ja nie wyglądam teraz na dwunastolatkę.
- No tak. Muszę przyznać, że jest niezaprzeczalnie piękna.
- Była piękna. Niestety 'Była'...
Następnego wieczoru pojawili się w programie przed Igrzyskami. Gwen wystąpiła w bladoróżowej sukience.
- Powitajmy Guinevere! - krzyknął prowadzący. Gdy dziewczyna ruszyła ku niemu widownia klaskała. Gdy usiadła i oklaski ustały zaczął się wywiad. - Jak podoba ci się Kapitol.
- Jest piękny jak reszta świata. - odpowiedziała kontrowersyjnie.
- Twój dziadek jest triumfatorem i twoim mentorem. Daje ci cenne wskazówki.
- Skoro jest mentorem?
- No tak. Jednak chodzi pogłoska, że Robert jest poszkodowany, bo dziadek cię faworyzuje.
- Nie ma takiej opcji. Tu już nie jest moim dziadkiem. Jest moim mentorem i traktuje wszystkich równo. Nie jest takim padalcem jak niektórzy. To porządny człowiek i jak jeszcze raz pan coś mu zarzuci to osobiście obije panu tą przypudrowana twarzyczkę. - powiedziała z wyższością i posłała publice szeroki, szyderczy uśmiech.
- Yyy tak. Guinevere Halliwell! - wstał. To oznaczało koniec wywiadu.
Wyszła z gracją i zniknęła za kulisami.
*
Po paru dniach wyczerpujących treningów przyszedł czas na sprawdzian trybutów z ich umiejętności. Gwen była sprytna- cały czas ćwiczyła rzuty nożami. Starała się nie brać innej broni do dłoni. Nie chciała pokazać przeciwnikom, że mogą zginąć z jej rąk od wszystkich typów broni. Robertowi doradziła włucznię. Idealnie nią miotał.
Nadszedł czas na sprawdzenie umiejetnoci Gwen. Weszła do dużej głuchej sali. Były na niej przeróżne rodzaje broni. Oceniający spoglądali na nią z balkonu. Przedstawiła się i wzięła noże. Stanęła w miejscu, gdzie była otoczona tarczami w kształcie ludzi. Zaczęła miotać narzędziami z zawrotną szybkością. Po paru sekunach wykorzystała wszystkie dwanaście noży. Gdyby zamiast manekinów stali tam ludzie, to nie mieliby cienia szansy na przeżycie.
Pewnego wieczoru siedzieli w salonie i ze zniecierpliwieniem czekali na oceny. Para z jedynki dostała dziesiątki. Chłopak z dwójki dziewiątkę, a dziewczyna ósemkę. Gwen widziała, że mogą to być groźni przeciwnicy. Alice dostała dziesiątkę. Nadszedł czas na Gwen.
- Guinevere Halliwell. Ocena... Jedenaście.
Na twarzy Gwen i Jima pojawiły się lekkie uśmiechy. Robert ze zniecierpliwieniem czekał na swoją ocenę.
- Robert Fischer- ocena dziewięć.
Chłopak odetchnął z ulgą. To była dobrze rokująca ocena. Gwen wystawiła do niego rękę. Uścisnął dłoń dziewczyny i uśmiechnął się.
*
Gwen była w pomieszczeniu małym i pustym. Jej stylista założył jej kurtkę i oddał pierścień. Kapitol po długiej weryfikacji biżuterii nie znalazł niczego niepokojącego w nim. Weszła na podest i jakby windą wyjechała na arenę...
~*~*~*~
Och, nareszcie napisałam ten rozdział! Nieszczęście mnie spotkało, gdy pisałam już końcówkę rozdziału on nagle zniknął... Musiałam pisać go od nowa, dlatego opublikowany jest z małym opóźnieniem.
Dziękuję Lilce za tak szybkie zbetowanie mi tego rozdzialiku.
Następny rozdział pojawi się szybciej niż ten, jednak w nieokreślonym czasie.
Wszystkich smutnych czytelników z powodu braku perspektyw dla Olinevere (Oliver+Gwen) serdecznie przepraszam, ale jeśli będziecie w stanie zostać ze mną na dłużej i doczekacie do śmierci Cedrica to obiecuję, że Was uszczęśliwię.
Pozdrawiam Wszystkich bardzo serdecznie,
Ginny.Luna
Od rzazu cb informuję, że przeczytam i skomentuje jak tylko wrócę z Wawy :3
OdpowiedzUsuńAle na razie rezerwuję tu sobie miejsce na dłuższy komentarz ;-;
Pozdro Tonks <333
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńZostałaś nominowana do The Versatile Blogger Award :) Więcej informacji na moim blogu :* http://pamietnikcamile.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Camile