Jak zapowiadał Jim, on i Gwen spędzili pierwszy tydzień wakacji w Hogsmeade. Aberforth był starym przyjacielem dziadka dziewczyny. Każdy dzień wglądał podobnie- Aberforth stał za barem, Gwen siedziała obok sącząc sok dyniowy, a Jim załatwiał sprawy w świecie czarodziejów. Dziewczynka wiele razy dopytywała barmana o sprawy jej dziadka, ale ten zawsze obracał wszystko w żart. Wieczorami Gwen spacerowała po wiosce. Za dnia była wysoka temperatura, która doprowadzała dziewczynkę do złego samopoczucia. Chłód wieczora był dla niej ukojeniem po dniu spędzonym w barze pełnym ludzi. Odwiedzała Rosmertę, spacerowała po całej wiosce zaglądając do wszystkich sklepów.
*
Po tygodniu spędzonym w Hogsmeade, czas na wakacyjny miesiąc w hrabstwie Devon. Daphne przedłużyła pobyt prżyaciolki w rozmowie z rodzicami. Rodzina Greengrass miło przyjęła koleżankę Daphne. Okazało się, że pan Greengrass i Jim znają się doskonale.
- Masz piękny, wielki dom. - powiedziała Gwen, gdy Daphne skończyła oprowadzać ją po zakątkach willi.
- Nie przesadzaj. - powiedziała. - Jeśli ten domek jest dla ciebie piękny, to na pewno nie chciałabyś odwiedzić dworu Malfoy'ow.
- Byłaś tam? - Gwen była zaciekawiona.
- Tak. Jesteśmy jedną z tych rodzin, które od pokoleń zachowują czystość krwi. Ojciec parę razy odwiedzał rodziców Dracona, a ja zabierałam się z nim. Ale nie rozmawiajmy o Malfoy'ach. Zmieńmy temat. - zaproponowała Daphne. - Kiedy będziesz chciała odwiedzić Olivera?
- Na razie nie. Muszę się jakby przygotować...
Po paru tygodniach Gwen zdecydowała się na wędrówkę do doliny. We dwie zeszły kamiennymi schodami ku drodze. Do wioski doszły piaszczystą drogą. Przechodziły między ubogimi domami. Gwen pomyślała o Panem; nie tylko w ich państwie panuje wręcz patologiczne ubóstwo. Po kilku minutach zatrzymały się pod bardzo starą, lecz zadbaną.
- Tu mieszkają Wood'owie. - powiedziała Daphne. - To co, pukamy?
- Dobrze.
Zapukały do wielkich, dębowych drzwi. Otworzyła im piękna, wysoka szatynka, ubrana w kaszmirową szatę z białymi wstawkami. Mogła mieć około dwudziestu lat.
- Słucham. - powiedziała swoim delikatnym głosem. Zza jej pleców wybiegł przystojny młody szatyn. Rzucił się w objęcia Gwen.
- Oliver. - szepnęła uradowana. Czuła jakby odzyskała kogoś, kto umarł.
- Myślałem, że odwiedzisz mnie pod koniec wakacji. - powiedział uwalniając się z jej uścisku.
- To ta twoja Gwen? - zapytała szatynka nadal stojąca w drzwiach.
- A, tak. To jest Gwen Halliwell, a to moja siostra, Amanda Wood.
Dziewczyny uścisnęły swoje dłonie. Amanda dostała dreszczy łapiąc lodowatą dłoń Gwen.
- Mandy, mam dla ciebie większą niespodziankę. - powiedział Oliver. - Gwen jest wnuczką profesora Clancy'ego.
Szatynka weszła w osłupienie. Uniosła lekko brwi i wpatrywała się w krukonkę.
- Nie chciałabyś później spędzić wakacji u nas? - zapytała siostra Olivera.
Ta sytuacja była dziwna. Gwen wytłumaczyła, że dziadek na pewno zgodziłby się, jednak zanim potwierdzi to, woli zapytać się Jima o zgodę. Razem z Daphne zostały zaproszone do środka przez panią Wood. Kobieta pojawiła się zza pleców Amandy tuż jak usłyszała gości.
Mama Olivera była piękną kobietą. Patrząc na nią, można już wywnioskować po kim Amanda odziedziczyła nieskazitelną urodę. Kobieta krzątała się po swojej kuchni zwinnie i z gracją. Jej lekko falowane brązowe włosy osiadały na jej wąskich ramionach. Ubrana była w ziemistą sukienkę; zużyty materiał powoli przecierał się na dole spódnicy. Gwen siedząc na krześle pod oknem przy stole w salonie miała doskonały widok na królestwo madame Wood. Oliver i Mandy zagadywali Daphne widząc, że panna Halliwell jest nieobecna myślami. Pani Wood przyniosła dzieciom pokrojone ciasto dyniowe i nalała im lemoniady. Mandy wiele razy próbowała wprowadzić temat na dziadka Gwen, ale Oliver zawsze wybrnął z tego żartem. Jego siostra studiuje filozofię magii na Uniwersytecie im. Nicolasa Flamela. Jim udzielał tam wykłady parę razy w miesiącu. Amanda polubiła jego podejście do filozofii i mądrość. Oliver dałby pogadać Amandzie z Gwen gdyby nie fakt, że Mandy mogłaby zagadać dziewczynkę na śmierć. Kiedy siostra chłopaka zacznie temat filozofii, ciężko z tego wybrnąć.
Przed zachodem słońca Gwen wraz z Daphne opuściła posiadłość Wood'ów. Ubogie domy, które mijały po raz kolejny, wyglądały zupełne jak te w Panem. Nagle latarnie oświetlające drogę zagasły. Gwen odruchowo wychyliła rękę w bok, by upewnić się o obecności koleżanki. Była w szoku nie wyczuwając Daphne; z kieszeni wyciągnęła różdżkę.
- Lumos. - szepnęła, a na końcu jej różdżki pojawiła się kula światła odkrywająca najbliższe zakątki ciemności.
Ujrzała jak usta Daphne zakrywa mężczyzna w długiej, czarno-kaszmirowej szacie. Obróciła się dookoła. Wokół niej stało więcej ludzi w szatach o tym samym kolorze. Ludzie? Nie, to nie są istoty ludzkie.
- Volturi. - powiedziała głośno.
- W samej osobie... - odezwał się mężczyzna; średniego wzrostu, o szerokich barkach na które opadały ulizane, przydługawe włosy. - A ty jesteś Guinevere Halliwell, zapewne.
- Czego chcecie? Wiem, że przyszliście do mnie. Puśćcie ją wolno. - machnęła głową na Daphne.
- Jeśli dasz się teraz złapać Jane i Alec'owi. - powiedział spokojnie.
- Hah. - zaśmiała się Gwen. - Wątpisz w siłę swoich Piekielnych Bliźniąt?
- Nigdy nie zwątpię. - prychnął. - Ale też nigdy nie zapominam, że są nieliczne wampiry, które nie podlegają działaniu darów Jane i Aleca. Ten specyficzny dar to tarcza mentalna. A coś sobie przypominam, że chyba jedną z takich wampirów jest... Tak, Guinevere Halliwell.
- Dobrze. Niech twoje Piekielne Bliźnięta ruszą tyłki, bo nadaremnie tracimy czas. Niechże wreszcie mnie złapią mocno, bo i tak im nie ucieknę. Moja siła jest tylko jedną ósmą każdego z nich. Razem są szesnaście razy silniejsi niż ja. Robi się późno, Daphne musi wracać do domu.
Jane rozzłościła się, gdy Gwen zaczęła domyślnie gardzić z niej w swojej wypowiedzi. Gdyby nie dar, Gwen na pewno zwijałaby się z bólu, jaki potrafi zadać 'młoda' wampirzyca. Dwójka podobnych do siebie wampirów złapała młodą czarownicę za ramiona. Trzymali mocno; Gwen odczuwała słaby przepływ krwi w dłoniach.
- Puście Daphne! - krzyknęła Gwen. - Słyszycie, puśćcie ją!
- Myślałaś, że Volturi nie potrafią żartować? - Jane zaśmiała się jej w twarz. - Myślałaś, że puścimy wolno człowieka, który o nas wie? Jeśli tak, to byłaś w błędzie... - Jane używała swojego psychopatycznego tonu.
- Puśćcie ją. - odezwał się Marek, jeden z braci Volturich. - Gdybyśmy zabijali wszystkich wiedzących o nas śmiertelników, to nie wyrobilibyśmy się do śmierci. Aro?
- Tak, puść ją Demetri. - odpowiedział. Jak rozkazał, mężczyzna obok wypuścił z więzów swych rąk młodą czarownicę. Popchnął ją na ziemię, pod same nogi Ara.
- Mogłeś delikatniej, to drobna śmiertelniczka. - podwładny w akcie skruchy skinął głową. - A ty moja droga - kucnął do Daphne i podparł jej brodę ręką. - musisz pamiętać, że jeśli piśniesz jakieś słówko o nas to może cię to kosztować życiem.
- Daphne. - odezwała się Gwen. - Pójdziesz do domu. Nigdy nie spotkałaś ich wszystkich i nie było takiej sytuacji jaka zaszła. Powiesz, że mój dziadek odwiedził Amandę i musiałam trochę dłużej zostać. Nie martw się, wbrew pozorom nic mi nie będzie. Wrócę niedługo. Słowa za cenę życia to nie żarty. Porozmawiamy jak wrócę. Idź już. Żeby się nie martwili to powiedz, że Oliver odprowadził cię do domu.
Daphne wstała i podążyła ku jej dworowi. Prawie cały czas oglądała się za siebie. Gwen uśmiechała się do niej sprawiając wrażenie spokojnej i opanowanej.
Jane i Alec zaciągnęli Gwen na wzgórze wśród pól. Reszta spokojnie doszła tam chwilę później.
- Droga Gwen - zaczął Aro. - Pomimo tego, że wampirem jesteś tylko w jednej ósmej powinnaś znać zasady, jakie panują wśród naszej społeczności.
- Zasady znam lepiej niż niejeden z twoich podwładnych. - rzuciła z goryczą Gwen.
- Jeśli tak twierdzisz to dlaczego nagle zaczęłaś je łamać. Wiemy ile śmiertelników wie o twoich cechach. Dyrektor Hogwartu, sąsiadka z Panem, jej wnuczka, aurorzy Nimfadora Tonks, Kingsley Shacklebolt... Mam wymieniać dalej?
- Nie, jest ich zbyt dużo, a ja muszę wracać na dwór Greengrassów. - odpowiedziała obojętnie.
- Zgodnie z zasadami panującymi wśród nas, gdy wampir łamiący przepisy przyzna się i okaże skruchę podlega każe z rąk Jane. Ty już w swoich odpowiedziach uzasadniłaś wszystko, więc Jane bierze się do roboty. Jako wampir posiadający dar obronny typu mentalnej tarczy musisz na czas kary zaprzestać jej używania. Osobiście dopilnuję, abyś była posłuszna.
Piekielne bliźnięta zrzuciły Gwen na kolana. Jane stanęła przed dziewczyną, którą Aro złapał za ramię. Gdy na ustach strażniczki przybocznej Volturich pojawił się psychopatyczny uśmiech, młoda czarownica zaczęła delikatnie jęczeć i powoli zwijać się z bólu. Gwen wiedząc o konsekwencjach, jakie mogłaby ponieść broniąc się, postanowiła po raz pierwszy w życiu poczuć cierpienie. Wiedziała, że nie jest to taki sam ból jak na przykład podczas upadku z drugiego piętra czy kopnięciu w głaz. To było coś obejmujące całe ciało i umysł. Co prawda nie umiała wytłumaczyć różnicy między ogólnym bólem, a tym zadawanym przez Jane. Wiedziała o różnicach jedynie z teorii. Niedobre uczucie przeszywało całe jej wnętrze. W swojej głowie czuła czyjąś obecność. Z powagą znosiła cierpienie. Z radością powitała kojący ból wiatr, gdy Marek odepchnął Jane sprzed Gwen. Psychopatyczna wampirzyca mimo wcześniejszych apeli Ara i Marka o zaprzestanie kary, nadal zadawała ciosy ciału i umysłowi dwunastolatki. Marek pochylił się nad leżącą Gwen.
- Teraz odejdziemy i zapewne nie zobaczysz nas długo. Kara powołana przez Ara została wykonana z powodzeniem. Do zobaczenia najwcześniej za kolejne osiem lat.
Nagle Gwen poczuła wokół siebie podmuchy wiatru z różnych stron. Volturi i ich podwładni odeszli swoim zwinnym ruchem o prędkości światła. Dziewczynka zaczęła wpatrywać się obojętnie w gwieździste niebo. Jej oczy same się zamykały; oddech miała płytki, a myśli uciekły gdzieś daleko. Z tamtego momentu pamiętała tylko rozmazany zarys rudowłosej dziewczynki. Nagle myśli wróciły do niej, ale była już przed małym, lecz wielopiętrowym domkiem. Szła zawieszona na barkach rudowłosej. Nic nie mówiła. Czuła, że dziewczynka chce jej pomóc; po cichu weszły na pierwsze piętro. Dziewczynka położyła Gwen na łóżku, z którego miała dobry widok na pomieszczenie. Był to mały, ale jasny i przyjemny pokój; na ścianach rozwieszone były plakaty zespołu muzycznego Fatalne Jędze i Gwenog Jones- pałkarza i kapitana jedynej kobiecej reprezentacji w quidditchu, Harpii z Holyhead. Podczas gdy Gwen rozglądała się za wyglądem pokoju, rudowłosa przyniosła miskę z wodą i ręcznik. Zaczęła obmywać jej twarz.
- Jestem Ginny. - odezwała się. - Wchodziłyśmy po cichu, bo nie jestem pewna co do radości mojej mamy, gdyby zobaczyła, że przyprowadziłam nieznajomą. Jesteś cała we krwi, jak to się stało?
- We krwi? - zadziwiła się. - Masz lusterko? - zapytała odsuwając rękę dziewczynki.
Ginny podeszła do szafki niedaleko drzwi i wyciągnęła mały kawałek lustra. Podała go Gwen.
- Boże... - wspomniała, widząc krew płynącą z jej oczu, nosa, skroni i wargi. Policzki były porozcinane jak i dłonie. Zrozumiała, że ból chodzi zawsze w parze z ranami, niezależnie jakiego rodzaju jest.
- Jestem Gwen. Właściwie to Guinevere Halliwell. - dopowiedziała.
- Ginevra Weasley. - przedstawiła się rudowłosa opatrując rany na dłoniach Gwen.
- Weasley? - zadziwiła się. - Masz rodzeństwo? - zapytała.
- Tak, sześciu braci. Dlaczego pytasz? - Ginny spojrzała dziewczynie w oczy.
- Czwórka z nich to Percy, George, Fred i Ronald?
-Skąd ty... a! - Ginny doznała olśnienia. - Chodzisz do Hogwartu?
- Tak, na jeden rok z Ronem. Jestem z Ravenclaw.
- A, ja teraz pójdę na pierwszy rok i pewnie jak każdy Weasley będę w Gryffindorze.
- Powiedziałaś: "Jak każdy". Gryffindor to wasz rodzinny interes? - zażartowała Gwen oddając doskonale ironię wypowiedzi.
- Trochę tak. - zaśmiała się. - Jak wiesz, Percy, Ron, Fred i George są gryfonami. Bill i Charlie też byli, gdy chodzili do Hogwartu. Z resztą: rodzice i cała dalsza rodzina też. Nie kojarzę nikogo z naszej rodziny, kto nie był gryfonem.
Nagle do pokoju Ginny wtargnęli Fred i George. Jak zwykle z szerokimi uśmiechami na twarzy. Weasley'ówna próbowała zakryć Gwen kocem, jednak to na nic się zdało w starciu ze spostrzegawczością bliźniaków.
- Cicho bądźcie, bo obudzicie rodziców. - zaapelowała Ginny wpychając braci do pokoju. Rozejrzała się po korytarzu i zamknęła drzwi.
- Gwen, co ty tu... - zaczął Fred.
- ...robisz, kochaniutka? - dokończył George.
- W sumie to nie wiem. - powiedziała. - Wasza siostra mnie tu przywlekła i mi pomaga.
- A co ci... - znów zaczął Fred.
- ...sie stało? - a George dokończył.
- Nic takiego. - odpowiedziała. - Moja przeszłość mnie dopadła. Teraźniejszość i przyszłość z resztą też.
Cała trójka rodzeństwa miała dziwny wyraz twarzy. Patrzyli na Gwen jak na nie do końca normalną. Nagle drzwi otworzyły się. Dzieci speszyły się na widok matki. Pouczyła ich, że mają iść niedługo spać i wyszła. Obrócili się w stronę Gwen, a raczej łóżka, na którym była poprzednio.
- Gwen? - głos Ginny załamał się. Nagle na łóżku zmaterializowała się dziewczyna. Wszyscy byli w szoku.
- Musiałam się jakoś ukryć. - powiedziała najdelikatniejszym tonem, jaki mogła z siebie wydobyć.
- Jak ty to zrobiłaś? - Fred i George tym razem postanowili zapytać chórem.
- Ta przeszłość, teraźniejszość i przyszłość to wampiry. - powiedziała spuszczając wzrok. - Jestem w jednej ósmej wampirem i podlegam ich zasadom. Złamałam zasadę tajności, więc musiałam przyjąć karę. Mogłam się chronić, ale wiedziałam, że były poważniejsze konsekwencje.
Zaczęła opowieść o całym wydarzeniu, o swoim darze, który był potężny i dosadnie dokształcony. Gwen posiadała umiejętności wytworzyć tarczę mentalną. Na początku chroniła tylko ją, potem potrafiła rozłożyć ją na większą powierzchnię. Z czasem nauczyła się uwalniać tarczę poza siebie. Z taką mocą rozłożenie tarczy tylko na siebie powodowało, że tarcza materializowała się w postaci kuli energetycznej oddzielającej Gwen od otoczenia. Powiedziała, że wolała nie używać tarczy i cierpieć, bo mogli by zmienić taktykę i zaatakować niewinnych ludzi, którym Gwen powierzyła swoją tajemnicę. Opowiedziała też o swojej roli w życiu Harry'ego. Gwen wspominając o tym, że źle stałoby się gdyby spotkała tu Harry'ego zauważyła na twarzach bliźniaków dziwny grymas.
- Dlaczego ja wam to mówię. Teraz i wy jesteście w niebezpieczeństwie! - obwiniała się.
- Przestań. Szczerość za lojalność. Będziemy nieoficjalnymi Strażnikami Tajemnicy. Bez zaklęcia, ale będziemy. - Ginny nie chciała by dziewczyna obwiniała się dłużej. Polubiła ją i wierzyła, że na początku szkoły nie będzie samotna, tak jak myślała. Mając Gwen świetnie by sobie poradziła.
Fred i George powiedzieli, że idą spać, bo mama może jeszcze znów zajrzeć. Gwen czuła, że coś kręcą, jednak zignorowała to. Ginny zasnęła na fotelu pod oknem. Jakoż, że czuła się lepiej postanowiła przenieść Ginny na jej łóżko i tak zrobiła. Sama zajęła fotel pod oknem. Patrząc przez okno ujrzała piękny sad. Uchyliła lekko okno i usiadła na obszernym parapecie; liście szeleściły w chłodnym, nocnym wietrze. Świeże powietrze uspokajało Gwen i dawało ukojenie jej umysłowi. Zasnęła.
Rano obudziła ja Ginny. Była zdenerwowana.
- Gwen, wstawaj! - rudowłosa trzęsła ją za barki. - Wstawaj!
- Co jest? - zapytała myśląc, że coś złego się stało.
- Harry... Harry jest tu. Je śniadanie na dole! - tłumaczyła szybko. - Mówiłaś, ze nie możesz go spotkać. Więc cię budzę.
Gwen momentalnie wstała i przetarła zmęczoną twarz. Co chwilę spoglądała przez okno nerwowo chodząc po pokoju.
- Mówiłaś tam coś? - zapytała.
- Nie. Harry przywitał się ze mną, a ja spanikowałam i pobiegłam na górę. Jak wchodziłam po schodach to przypomniałam sobie o tobie. No to cię budzę.
- Dobra. - uspokoiła się. - Ginny, słuchaj. Sprawdź, czy nikt nie wyszedł jeszcze z kuchni. Wyjdę oknem. To pierwsze piętro, więc nie będzie problemu. I tak za długo tu jestem.
Ginny wyszła z pokoju i gdy wróciła, powiedziała, że wszyscy są w kuchni. Gwen wyszła na parapet od zewnętrznej strony okna. Rzuciła "Cześć." na pożegnanie i skoczyła. Bez szwanku spadła na zgięte w kolanach nogi. Zaczęła biec używając swojego szybkiego biegu. Przebiegała przez pola, aż znalazła się na piaszczystej drodze. Przypomniała sobie, że to ta droga, którą szła z Daphne. Zaczęła biec pod górkę i gdy dobiegła do kamiennych schodów zatrzymała się. Spokojnie i z gracją pokonała schody i zapukała do drzwi dworu Greengrass'ów. Otworzyła jej matka Daphne.
Gwen zaczęła opowiadać o wizycie jej dziadka w domu Wood'ów. Zasiedziała się do późna i myślała, że nie wypada wracać o tak późnej porze. Po opowiedzeniu wymyślonej spontanicznie historyjki udała się z Daphne do pokoju dziewczynki. Tam wyjaśniła jej wszystko co się z nią działo.
*
Ostatnie chwile Gwen spędzała na dworze Greengrass'ów. Spoglądając pewnego razu przez wielkie okno, z którego widok padał na wioskę, zauważyła młodzież grającą w quidditcha. Wśród wielu istot dostrzegła swym spostrzegawczym wzrokiem Olivera, Cedrica, Freda, George'a i Ginny.
- Daphne? - zapytała blondynkę siedzacą na fotelu. - Przejdziemy się w dół wioski?
- Wyczaiłaś znajomych grających w quidditcha? - zapytała obojetnie.
- Skąd wiedziałaś?
- Wiesz, mieszkam tu długo i często widzę ten widok. To co, idziemy? - odłożyła książkę.
- Naprawdę?
Po chwili były już przy wykoszonej łące, po której goniło parę małych dzieci, a nad nimi starsi grali w quidditcha. Gwen pomachała Oliverowi, gdy chłopak tylko ją spostrzegł. Rzucił do reszty "Czekajcie!" i podleciał do dziewczyn.
- No witam ślicznotki. Długo was nie widziałem. Może zagracie?
- Z chęcią. - powiedziała Gwen.
- No to idź. - rzuciła Daphne. - a popatrzę.
- Wiem, że lubisz quidditcha. No choć, spróbuj. - Gwen wyciągnęła koleżankę do gry. Bawiły się świetnie. Gwen prócz miotły złapała pałkę w dłoń. Daphne dostała zadanie specjalne- miała złapać złotego znicza.
Po dobrej grze wszystkich nagle Cedric krzyknął:
- Stop! Znicz złapany! - wołał.
Kafel stanął w dłoniach Ginny. Na zadziwienie wszystkich, złoty znicz spoczywał w dłoni Daphne. Wszyscy jej gratulowali i doradzali, żeby wzięła udział w naborach. Ta jednak mówiła, że w Slytherinie nie dopuszcza się dziewcząt do drużyny quidditcha.
Zbliżał się zmrok, a znajomi nadal zebrani byli na polanie. Chłopcy pozbierali chrust z pobliskiego lasu i rozpalili ognisko. Wszyscy zasiedli dookoła źródła ciepła ich ogrzewającego. Gwen czuła się dziwnie; Wszyscy siedzieli ciasno, a ona z jednej strony miała Olivera, a z drugiej Cedrica. Już od pierwszego spotkania wiedziała, że uwielbia Ceda, jednak to było zupełnie inne uczucie niż to, którym darzyła Olivera. Gryfon był dla niej jak brat, najdroższy przyjaciel. Cedric zaś przyprawiał ją o płytki oddech i palpitację serca. Siedząc przygnatana przez nich miała ochotę się śmiać. Tak, chciała się śmiać. Zaczęła chichotać. Nie mogła powstrzymać uczucia... Jakby to określić? Radości? Zadowolenia? Podniecenia? Dziwne uczucie ją dotknęło ale wiadome było jedno- jest to uczucie szczerze pozytywne.
Gdy więzy dookoła rozluźniły się dzięki zabawie zakochanej pary w ganianego, Gwen wstała i ruszyła ku lasowi. Stanęła w pewnym miejscu, zamknęła oczy i pałała się świeżym i zimnym powietrzem. Zaczerpnęła głębokiego oddechu. Nagle obok niej stanęła inna postać.
- Piękny las, nieprawdaż? - zapytał Cedric swym męskim, a za razem delikatnym i uwodzicielskim głosem.
- Piękny. - odpowiedziała krótko.
- Wiesz, przyjaciele powinni być szczerzy w każdej sprawie. - zaczął po chwili. - A my jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Wątpisz w to?
- Racja. Więc jesteśmy?
- A jak myślisz?
- Myślę, że tak.
- Wiedz to.
- Co?
- Nie myśl tak lecz bądź tego pewny.
- Jestem pewny.
- Wiedz również, że teraz się nie mylisz. - zaśmiała się delikatnie. - Teraz przejdź do sedna sprawy.
- Jak ci łatwo mówić. Ale dobra, już mówię, lecz obiecaj, że mimo jakiejkolwiek eakcji z twojej strony nasza przyjaźń nie zginie. Obiecaj.
- Obiecuję. - powiedziała bez zastanowienia.
- Chciałabyś być moją dziewczyną? - zapytał nagle.
Gwen znieruchomiała. Zanikł jej oddech na kilka minut. Wzrok skierowała na twarz Cedrica wzięła jeden oddech i powiedziała:
- Tak.
*
Nadszedł dzień gdy musiała opuścić dwór Greengrassów i powrócić ponownie do Panem. W brew pozorom tęskniła za tamtym miejscem bez względu na to jakie okrucieństwa spotykają tam ludzi. Ostatni raz zeszła w dół wioski by pożegnać się z mieszkającymi tam przyjaciółmi. Najpierw zaczaiła się przy gospodarstwie Weasley'ów, gdzie niestety Daphne przyciągnęła uwagę pani Molly.
- Co tu robicie dziewczynki? - zapytała.
- Dzień dobry. Jestem Guinevere Halliwell i...
- Halliwell? - zadziwiła się kobieta. - Jesteś rodziną Prudence?
- Pani znała moją babcię?
- Babcię? O tak, Prue była fantastyczna. Kiedyś nauczała Obrony Przed Czarną Magią w Hogwarcie.
- Moja babcia uczyła w Hogwarcie?
- Ależ tak, uczyła. Dwa lata. Jako jedynej udało się zagościć jako nauczyciel tego przedmiotu dłużej niż rok. Choć miała w pracy przerwę.
- Przyszłyśmy do Ginny i bliźniaków.
- A no tak, ja tu o twojej babci... Już ich wołam.
Pani Weasley pobiegła do domu. Po chwili z wyskoiego budynku wybiegli bliźniacy, Ginny, Ron... i Harry. Podeszli do dziewczyn. Gwen była nieco zdekoncentrowana, ale zachowała pozory obojętności dla chłopca. Ukrywała swe odczucia i emocje.
- Już wyjeżdżam - zaczęła. - Do zobaczenia w Hogwarcie, kochani.
Gwen uściskała wszystkich nie pomijając Harry'ego. Chłopiec był nieco zadziwiony, że prawie nieznajoma dziewczyna go uściskała.
Później ruszyła pożegnać się z Sarą Fawcett, Oliverem i wreszcie Cedricem. Chłopak pożegnał się z nią jak prawdziwy gentleman.
Po południu Jim odebrał wnuczkę; złapał jej bagaż, a drugą rękę podał Gwen. Złapała dziadka za przedramię i chwilę później stała w swoim własnym pokoju w Panem.
Genialny rozdział *o* Czekam na kolejny :* <3
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo *.* Kolejny rozdział w drodze ;)
UsuńPozdrawiam
Genialna Jesteś <3 Queen GinnyLuna ! :*
OdpowiedzUsuńOch, zarumieniłam się :3 Dziękuję, ale z tą Queen to chyba przesadziłaś ;) Pozdrawiam :*
UsuńNie lubię Cedrica więc powiem: Cedrick odwal się od Gwen! Już lepszy na chłopaka był by Oliwer! On przynajmniej jest przystojny. :)
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo ciekawy.
Wybacz, że komentarz dodaje dopiero teraz, ale nie mogłam zebrać myśli, aby przeczytać tak długi rozdział.
Pozdrawiam i życzę weny N.T.R <3
Spokojnie. Opieram się na książce w całości, dlatego poczekaj chwilę. To głupio zabrzmi, ale umrze niedługo, dlatego cierpliwości XD
UsuńWybaczam Ci, choć nie ma czego.
Zbieraj myśli na rozdział dziewiąty, bo on o wiele dłuższy.
Wena się przyda- dziękuję :3
Pozdrawiam