niedziela, 3 sierpnia 2014

♣ Guinevere ~ Rozdział 7

Gwen spędziła niedzielne popołudnie w dormitorium. Około czternastej miał odbyć się mecz gryfonów ze ślizgonami. Pogoda przed meczem momentalnie się zmieniła. Od rana mocno świeciło słońce lecz tuż przed pojedynkiem rozpadał się deszcz, zaczął wiać silny wiatr i do tego jeszcze burza. Oliver Wood chciał przełożyć mecz, jednak Flint nie chciał się zgodzić, zapewne myśląc, że gryfoni oddadzą mecz walkowerem. Mylił się.
Ravenclaw i Hufflepuff ani myśleli wybierać się na cudzy mecz w takiej pogodzie. Gryfoni i ślizgoni zapełniali miejsca w swoich sektorach. Gwen była jedyną krukonką na stadionie.
- Nie spodziewałem się, że spotkam tu kogoś z Ravenclaw. - powiedział ktoś za plecami dziewczyny.
- A ja natomiast nie oczekiwałam puchonów, Cedricu. - powiedziała wpatrując się obojętnie w boisko jak to robiła od parunastu minut. Chłopak przysiadł się u boku dziewczyny.
- Skąd wiedziałaś? - zapytał. - Jesteś jasnowidzem? Masz oko wewnętrzne lub z tyłu głowy?
- Możliwe. - powiedziała obojętnie. Odwróciła głowę w jego stronę, spojrzała na niego i po chwili zaśmiała się. - Żartowałam! - wzrokiem wróciła do meczu. - Po prostu byłeś jedyną osobą, która mogłaby podejść z prawej strony. Żaden ślizgon nie fatygowałby się do mnie, no chyba, że Daphne Greengrass, ale ona ma żeński głos. Krukonów brak, a gryfoni przyszliby z lewej strony. Jedyną możliwością w takiej sytuacji jest nadejście puchona, a ty byłeś jedynym na stadionie. Oto moje jasnowidzenie. Jednak zmieńmy temat. Gdzie twoja paczka, bez której nigdzie się nie ruszasz?
- Eee tam... - lekceważąco wzruszył ramionami. Po kilku sekundach stanął na ławce przed Gwen i teatralnie gestykulował. - Kto by przecież chodził na cudzy mecz w takiej pogodzie?! Trzeba być cholernie walniętym, żeby tam iść!
Gwen była bardzo rozbawiona. Przez nieopanowany śmiech odchyliła się tak do tyłu, że uderzyła głową w ławkę z tyłu. Odruchowo wróciła do przodu i złapała się za głowę, jednak ani na chwilę nie przestała się śmiać. Gdy tylko po stadionie rozległ się głos Lee Jordana podgrzewającego emocje przed meczem, Gwen i Cedric spoważnieli. Z szatni wyszli zawodnicy. Ustawili się, wypuszczono piłki i tym razem stadion usłyszał głośny gwizdek madame Hooch.
- Ruszyli! - zaczął Lee Jordan. - Kafel u Johnson, u Spinnet, ponownie Johnson, Bell i... GOL!!!
Rubinowy sektor oszalał, jak i reprezentanci kibiców Ravenclaw i Hufflepuff. Mecz był interesujący pomimo tego, że każda drużyna miała po dwa gole. Zacięta walka o kafel, unikanie tłuczków i gonienie znicza w tak ekstremalnych warunkach było wspaniałym widowiskiem.
- Pomimo tego, że pogoda przeszkadzała, to mecz zrobił na mnie piorunujące wrażenie. - powiedziała Ced, gdy razem z Gwen wracał do zamku.
- Tak, piorunujące jak niebo nad nami. - zaśmiała się. - Mecz warty poświęcenia.
Oliver biegł pod górę doganiając parę.
- Hej. - zdążył powiedzieć, zanim Gwen rzuciła mu się na szyję. Przystanęli.
- Byłeś wspaniały! - mówiła dziewczyna. - Niesamowity, po prostu idealny!
- Nie przesadzaj. - mruknął obejmując jedną ręką przyjaciółkę, a drugą ściskając dłoń Cedrica. Szli dalej. - To był okropny mecz. Wiedziałem, że tak będzie, ale nie! Jaśnie pan Flint myślał, że oddam walkowerem, ale się pomylił! Dobrze, że przegrali.
- Gwen! - nagle zawołał ktoś z tyłu. Krukonka obróciła głowę za siebie i zobaczyła drobną blondyneczkę.
- Idźcie dalej, ja was dogonię. - powiedziała do chłopaków. Przystanęła, czekając na dziewczynę. - Coś się stało, Daphne?
- Nie. Ja tylko... - spoglądała na ziemie. - Ja chciałabym cię zaprosić do mnie podczas wakacji. Opowiadałaś mi dużo o sobie i pomyślałam, że fajnie by było, gdybyś to u mnie spędziła jakąś nudną część wakacji.
- Och, jak miło. Dziękuję, jesteś kochana. - Gwen objęła koleżankę ramieniem. - Z chęcią. - złapała Daphne za rękę i pociągnęła doganiając chłopaków.
- To Daphne, a to Ced i Oli. - powiedziała.
- O nie. Ja jestem Oliver, a nie Oli. A z resztą, to my się znamy. - parschnął gryfon.
- Jak to? - zdziwiła się Gwen. - Skąd?
- Mieszkamy wszyscy w hrabstwie Devon. - powiedział Cedric. - Oliver, Daphne, Sarah Fawcett, Weasley'owie i ja. Są jeszcze Lovegoodowie, ale poznasz Lunę za rok.
- To jakieś hrabstwo czarodziejów? - zapytała z ironią krukonka.
- Nie, ale po prostu tak wyszło, że mamy tam małe skupisko ludzi magicznych. Domy są od siebie w wielkiej odległościach, które wypełniają pola. Niemagiczni są nieświadomi sąsiedztwa.
Rozmawiając dalej, wrócili do szkoły.

*
Gwen obudził głośny huk, jaki zwykle towarzyszy deportacji.
- Alice?! - zdziwiła się. - Co ty tu... Jak?
- No wiesz, nie jestem zwykłą czarownicą. - odpowiedziała swym obojętnym tonem. - Ale nie ubolewając nad moją przenikliwością materii przez magiczne tarcze bezpieczeństwa, zmieńmy temat. Obiecałam ci parę lat temu, że jak mam jakąś wizje, która w jakikolwiek sposób łączy się z tobą, to cię o tym od razu informuję. Więc jestem. Zacznę od tego, że wizja walki Pottera coraz wyraźniejsza, więc niedługo to nastąpi. Co do nowej wizji to widziałam tegoroczne dożynki.
- Już wiem, co chcesz powiedzieć... - mruknęła Gwen. - Będę trybutem?
- Tak. Mam nadzieję, że i triumfatorem. Z resztą, ja ich nie chcę wygrać. Wolę umrzeć na oczach Panem...
- Co! - przerwała krukonka. - Jak to chcesz umrzeć na oczach Panem? Będziesz trybutem?
- Po pierwsze to nie krzycz tak. Eliksir Słodkiego Snu dałam tylko twoim koleżankom z dormitorium, a jak obudzisz innych, to zniknę i nie wrócę, a ty niczego więcej się nie dowiesz. - zagroziła.-  Uspokoiłaś się?
- Taak. - odpowiedziała zrezygnowana Gwen.
- No to teraz pozwól, że dokończę. Więc również będę trybutem i chcę zginąć na oczach Panem, aby wreszcie uciec z tego bagna. Dziwię się, że nikt nie zauważył, że od sześćdziesięciu lat mam siedemnaście lat. Uwierz, to straszny wiek jak na wieczność w Panem. Chcę na pewno śmierci z twoich rąk.
- Co? Ja mam cię zabić? - Gwen była oburzona.
- Ha, wręcz marzę o tym. Uczyłam cię strzelać z łuku, a z taką precyzją z jaką twoja strzała ugodzi mnie w serce nikt nie będzie miał wątpliwości, że nie żyję. Zimna już jestem, blada też. Oddychać nie muszę. Pochowają mnie, a ja się odkopię.- Alice spojrzała na przestraszoną i zdezorientowaną minę Gwen. - Chyba pamiętasz, że nie umieram od byle czego jak zwykły człowiek?
Gwen klepnęła się w czoło:
- No racja. - odetchnęła. - Ja tu się zamartwiam, że mam zabić przyjaciółkę, a tu taka niespodzianka!
- Ty się naprawdę bałaś o mnie... - powiedziała Alice spuszczając głowę.
- No a nie? Myślisz, że chciałabym stracić następną bliską osobę i w dodatku własnoręcznie pozbawić ją życia? Tylko jak Panem ma uwierzyć w to, że przyjaciółka z woli przeżycia zabiła bliską sobie osobę?
- O tym też pomyślałam. Zaczaję się w krzakach, a ty mnie tak jakby zabijesz. - tłumaczyła. - Pomyślą, że nie wiedziałaś, kto jest celem. Potem zrobisz jakiś teatrzyk z płaczem nad moim ciałem i będzie dobrze.
- Ale chyba będą liczyć na nasz sojusz! Gdy nie będziemy sojuszniczkami to zaczną węszyć!
- Na początku będziemy razem zabijać i wszystko, a pod koniec igrzysk, gdy zostanie nas z siedmiu czy ośmiu to się rozdzielimy jak każdy. To co, okay?
- Okay. - przytuliła się mocno do Alice. - To dorosła decyzja?
- Zapewne...

*
Nadeszły dni egzaminów. Gwen była zdenerwowana. Przypomniała sobie o trudnych decyzjach, które musi rozważyć dorośle. Weszła do sali zaklęć. Usiadła na swoim miejscu; Gdy dostała arkusz głęboko się zamyśliła. Wiedziała, że gdy nie zda egzaminów, to nie zaliczy roku i będzie zmuszona pozostać jeszcze raz na pierwszym roku. Przygotowana była perfekcyjnie, jednak od razu połączyła testy z oddaleniem się od Harry'ego. Zaczęła pisać.
Wyszła nieco uśmiechnięta z sali. Tuż za drzwiami czekał na nią Oliver. Widząc go stanęła; uśmiechnęła się szeroko patrząc mu głęboko w oczy, a tuż po tym zesmutniała i przytuliła się do Olivera.
- Hej, co się dzieje? - zapytał zatroskany.
- Zrobiłam to. - powiedziała. - Wykorzystałam okazję, aby oddalić się do Harry'ego.
- Nie chcesz chyba powiedzieć mi, że specjalnie nie zdałaś testu? - Oliver spoważniał.
- Tak. - szepnęła. - Obliczyłam dokładnie, będę miała 27 procent.

*
Pewnej nocy Gwen męczył dziwny niepokój. Nie mogła zasnąć. Postanowiła przejść się po zamku. Wymknęła się po cichu z dormitorium i pokoju wspólnego. Swym bezszelestnym wampirzym ruchem przemieszczała się po Hogwarcie. Na korytarzu prowadzącym do sali kamienia filozoficznego usłyszała... Nic nie usłyszała. Uchyliła lekko drzwi i zobaczyła śpiącego Puszka.
- Harry. - powiedziała pod nosem.
Gwen biła się z myślami. Z jednej strony zapewnienia Alice o wygranej Harry'ego i reszty, o nietykalności chłopca, jednak z drugiej strony męczył ją niepokój o prawidłowość słów wampirzycy. Cofnęła się na chwilę, aby w spokoju, opierając się głową o wrota, pomyśleć.
- Nie idź tam. - powiedział ktoś z tyłu znajomym stanowczym głosem. Gwen gwałtownie obróciła się. Postać zdjęła swój lekko założony kaptur szmaragdowej szaty. Kobieta miała bladą certę i czarne, budzące strach oczy.
- Elena? Co ty tu robisz?- zapytała zdezorientowana Gwen.
- Więc Alice miała rację. - powiedziała kobieta. - Mówiłam jej, że się posłuchasz, że nie pójdziesz ratować Wybrańca. Myliłam się. Alice chciała mieć pewność i chciała cię mieć na oku. Miałam cię dopilnować i widzę, że nie na marne.
- Ale ja tylko spacerowałam, bo nie mogłam zasnąć. Usłyszałam... - zastanowiła się. - Właściwie nic nie słyszałam i właśnie to mnie zaniepokoiło. Poszłam zajrzeć i zauważyłam, że Puszek śpi.  Pomyślałam o Harrym i chciałam iść już do siebie, ale ty się zjawiłaś.
- Czyli remis... - westchnęła Ellie.
- Jaki remis? - Gwen uniosła prawą brew.
- Ach, bo założyłam się z Al o to, czy pójdziesz ratować Pottera. Ona stawiała na tak, ja na nie. Ty poszłaś, ale nie ratować. Czyli remis.
- Acha. A jaka była stawka? - zapytała dziewczyna z rozbudzona ciekawością.
- Ten kto przegra, zdaje relacje z zachowań północnoamerykańskich wampirów Volturim.
Zapadła cisza. Ellie machnęła ręką, objęła Gwen ręką i swym bezszelestnym ruchem zaprowadziła krukonkę do dormitorium. Gdy Ellie upewniła się, że dziewczynka leży i zniknęła, Gwen nadal dręczyła ta myśl o ewentualnej pomyłce w wizji Alice.
Ekspresowo wstała i ruszyła ku sali kamienia filozoficznego. Ominęła Puszka i parę innych przeszkód. W sali szachowej natchnęła się na Harry'ego, Rona i Hermionę. Myślała o pomocy, bo była niezłą szachistką wyszkoloną przez mistrza dystryktu 10. Nie pomogła, bo od razu zauważyła, że on też nie jest ciemny w te klocki. Nieco poobijany wyszedł z tego, lecz nic nie zagrażało jego życiu. Po cichu poszła dalej za Hermioną i Harym; weszli do komnaty na środku której stał stół z eliksirami i kartką. "Hermiona jest inteligentna. Poradzi sobie bez problemu." pomyślała. Miała rację. Szybko wycofała się za jeden z filarów, gdy Hermiona i Harry rozdzielili się.  Po cichu przemknęła za Harrym. Doszli do komnaty, na środku której stało wielkie zwierciadło. Całe to zdarzenie wyglądało jak:
- Wizja Alice. - powiedziała do siebie. - Ta perspektywa. Jakbym tu była...
Czuła się jakgdyby było to deja vu. Myślała nad tym, czy na pewno dobrze zrobi gdy chwyci za różdżkę, by pomóc Harry'emu. Gdy Harry stanął do niej plecami wspomogła mu rzucając na Quirella zaklęcie odrętwienia. Mężczyzna był zdezorientowany tym zdarzeniem, jednak był za bardzo zajęty Harrym, by myśleć o dziwnych przypadkach. Wszystko działo się tak szybko. Zanim się obejrzała Quirell już "wyparował", a Harry ranny leżał na ziemi. Gwen szybko pobiegła do dormitorium widząc Dumbledore'a kątem oka. Położyła się do łóżka jakby nigdy nic...

*
Już od rana cały Hogwart huczał w sprawie z Harrym i Qurellem. Był to jedyny temat rozmów tamtego dnia. Zakończenie roku szkolnego było fenomenalne. Uroczystość rozpoczął profesor Flitwick wraz ze swoim chórem uczniowskim. Zaraz po tym Dumbledore wygłosił swe przemowy i przyznał punkty; początkowo to Slytherin prowadził i to on miał dostać Puchar Domów jednak Dumbledore uhonorował Harry'ego, Rona, Hermionę i Neville'a dodatkowymi punktami za ich wielkie i większe zasługi. Po sześciu latach udało się odebrać Slytherinowi Puchar Domów. Nie tylko gryfoni, ale i krukoni z puchonami cieszyli się porażką ślizgonów:
- Po sześciu latach wreszcie wyślizgnął im się z rąk! - żartobliwie komentowali George i Fred.
Gdy salę opanował szał trzech czwartych uczniów, coś tchnęło Gwen, aby spojrzeć na dyrektora. Ten puścił jej oko. Uśmiechnęła się do niego szeroko. Czyżby coś wiedział o jej małej pomocy? Miała nadzieję, że ten gest ze strony profesora był zupełnie spontaniczny i posłany z jego uwielbienia do niej. Uczniowie ucieszyli się również na wieść, że egzaminy w tym roku są odwołane. Gwen zrobiło się lżej na sercu. Może tak miało być. Miała tylko nadzieję, że nie odwołali testów z jej powodu...
Po uroczystej kolacji Gwen wróciła do dormitorium po bagaż. Na środku pokoju stała niespodzianka dla niej.
- Jim! - krzyknęła, rzucając się dziadkowi na szyję.
- Moja mała Guinevere! - powiedział pociesznie Jim. Gwen pierwszy raz poczuła jakiekolwiek uczucie w jego wypowiedzi. Nic nie mówiła, tylko wtuliła się jeszcze mocniej w swojego dziadka.
Po chwili szczęścia Jim wziął bagaż wnuczki i razem udali się do Hogsmeade; zostaną u Aberfortha Dumbledore'a. Schodząc do wioski spotkali Olivera. Gwen momentalnie rzuciła się przyjacielowi na szyję.
- Uważaj, bo mnie udusisz. - zażartował.
- Będę za tobą i innymi tęsknić. - powiedziała smutnym tonem.
- Ja też. - posmutniał. - Ale masz wspaniałego dziadka, a wakacje spędzisz w Hogsmeade. Żyć, nie umierać.
- Skąd wiesz, że będę w Hogsmeade? Przecież sama dopiero co się dowiedziałam.
- Twój dziadek to naprawdę wspaniały gość. Nigdy nie myślałem, że jest nim ten słynny filozof.
- Jim słynnym filozofem? - wyśmiała chłopaka.
- Widzę, że mało o nim wiesz. Znam twojego dziadka już długo, bo moja siostra uczyła się od tego mistrza. Lecz zmieniając temat; Pamiętaj, że jak będziesz u Daphne, to masz i mnie, i Cedrica, i Weasley'ów pod ręką. No jest jeszcze Sarah Fawcett i Lunę Lovegood... Choć nie, jej jeszcze nie znasz. Masz nas wokół siebie dużo. Nie zapomnij o tym.
Mocniej się do siebie wtulili, po czym odeszli w swoje strony. Razem z dziadkiem ruszyła w dalszą drogę, nadal patrząc za siebie. Nie spuszczała przyjaciela z oczu, dopóki nie zginął z jej pola widzenia.

~*~*~*~
Tym razem strasznie się rozpisałam :3 Mam nadzieję, że podoba Wam się następny rozdział mojej historii o Guinevere. Następny rozdział już w drodze, ale zanim przepiszę go na komputer, to trochę niestety zajmie. Myślę, że wspaniale przeżyliście pierwszy rok nauki Gwen w Hogwarcie :) Pozdrowienia przesyłam wszystkim ;)
P.S.: KOMENTARZE MOTYWUJĄ!!! ;)

1 komentarz:

  1. Jestem dumna z ciebie i twojego długiego rozdziału. Pierwszy raz normalny rozmiar :D Świetny ten pierwszy rok nauki Gwen w Hogwarcie :) Wzajemne pozdrowienia :*
    ~ Lila

    OdpowiedzUsuń