Mijały dni. Było w nich dużo nauki i obowiązków. Wielkimi krokami zbliżało się lato. W sobotę było mroźno i wietrznie. Na godzinę dziesiątą miał odbyć się mecz gryfonów i krukonów. Gwen już o dziewiątej wybrała się na boisko, gdzie oby dwa domy robiły wspólny trening. Usiadła na trybunach i przyglądała się grze. Z jej perspektywy zabawnie wyglądało, jak Harry ćwiczył robienie manewrów. Wyglądał jak trochę opętany. Nagle podleciał do niej kapitan drużyny gryfonów:
- Mecz zaczyna się za niecałą godzinę. - powiedział chłopak. - Wracaj do szkoły, bo zamarzniesz.
- O mnie się nie martw. - odpowiedziała pogodnie. - Trening warty zdrowia. Choć i tak go nie narażam. Mam nieco inną odporność niż reszta.
Chłopak wzdrygnął ramionami unosząc brwi i szybkim ruchem odleciał. Po dłuższej chwili na boisku zebrały się tłumy ludzi. Trening zakończył się i obie drużyny rozeszły się do szatni. Pozostało piętnaście minut do gwizdka madame Hooch. Niespodziewanie obok Gwen usiadła Hermiona.
- Cześć Gwen! - przywitała się.
- Cześć Hermiono. Fajnie, że jesteś. - powiedziała.
- Taaak. A to jest Ron. - schowała się nieco w krzesło, by dziewczyna mogła zobaczyć rudowłosego chłopca. - Ron, to jest Gwen.
- Miło mi. - powiedział podając rękę nad kolanami Hermiony.
W tym momencie z szatni wyszły drużyny. Burza oklasków rozeszła się po trybunach. Po stadionie rozległ się dźwięk gwizdka i zawodnicy ruszyli.
- A ty komu kibicujesz? - zapytała Hermiona próbując przekrzyczeć hałas widzów.
- Jestem neutralna. Choć i tak każdy wie, że na prawdę kibicuje krukonom. - odpowiedziała normalnym tonem dając radę przekazać ten komunikat Hermionie.
Mecz był niesamowity. Z komentarzem Lee Jordana nabierał on jeszcze większego napięcia, w którym trzymał wszystkich widzów. Kafel wędrował z rąk do rąk. Johnson, Spinnet i Bell wykonały piękny manewr jastrzębiej głowy, a obrońca krukonów idealnie wybronił kafel stosując sztuczkę rozgwiazdę. Po około dwudziestu minutach meczu wynik wynosił 80:50 dla krukonów, i wtedy szukający ruszyli za ujrzaną przed chwilą złotą kuleczką. Harry próbował nabrać Chang na zwód Wrońskiego, jednak ta idealnie wyszła z tego. Ostatecznie walkę tę wygrał Potter zgarniając znicza tuż z przed nosa Cho. Mecz zakończył się wynikiem 160:210 dla Gryffindoru.
Gwen pomimo przegranej swojego domu entuzjastycznie klaskała. Zeszła szybko schodami trybun do szatni gryfonów. Przemknęła przez drzwi i przytuliła Katie:
- Byłyście wspaniałe! - oznajmiła przytulając również Alicję i Angelinę. - Ta Jastrzębia Głowa była idealna. Per-fek-cy-jna!!!
- No dzięki. - powiedziała Bell. - Ale chłopaki chyba też się sprawdzili, co? - zapytała.
- No pewnie, mecz idealny. - wyciągnęła kciuki do góry i pokazała gest reszcie drużyny. - Dobra, ja idę.
Nikt nie zdążył powiedzieć "Cześć" ani "Czekaj". Gwen odeszła tak szybko, jakby się ulotniła. Po kilku minutach biegu pod górkę była już w szkole. Pobiegła na siódme piętro, do wieży Ravenclaw i odpowiadając na pytanie rycerza weszła do pokoju wspólnego krukonów.
*
Przebrała się szybko w schludniejsze ciuchy i podążyła do biblioteki. Czemu? Sama nie wiedziała. Coś kazało jej być szczęśliwym, radośnie podskakiwać i podążyć do biblioteki. Wchodząc szybko w zakręt na korytarzu wpadła na kogoś. Gwen niczym była niczym mur i rozpędzona zrobiła jeszcze jeden krok w przód. Chłopak, z którym się zderzyła, z hukiem upadł na ziemię i leżąc jęczał z bólu.
- Nic Ci nie jest? - zapytała troskliwym głosem, wyciągając ku niemu rękę.
- Nie, nic. - odpowiedział z grymasem bólu wstając z pomocą dziewczyny. Ta delikatnie pociągnęła go do góry, jednak z siłą, jakby mocno szarpnęła. Oliver odrazu stał na nogach.
- Silna jesteś. - powiedział, masując jedną ręką plecy.
- Mówiłam ci już dzisiaj, że jestem inna niż inni. Nie tylko w odporności. - powiedziała. - Żeby nie było, że jestem twą zmorą- Gwen. - podała dłoń.
- Oliver, Oliver Wood. - uścisnął rękę dziewczynki.
- Taa, wiem. Oliver Wood, kapitan drużyny Gryffindoru, obrońca. Wiem wszystko. Jesteś trochę sławny w tej szkole.
- Fajnie wiedzieć. Ja niestety o tobie nic nie wiem. Oprócz tego, że masz na imię Gwen, oczywiście.
- Jestem Gwen Halliwell, pierwszoroczna krukonka. a rok mam zamiar zasilić skład drużyny Ravenclawu.
- O, interesujesz się Quidditchem tak na serio. Myślałem, że jesteś kolejną fanką wysportowanych krukonów. Chyba, że chcesz dostać się do drużyny dla jakiegoś chłopaka.
- Nie. - odpowiedziała. - Zawsze chciałam być pałkarzem. Dziadek zawsze powtarzał mi, że nadaje się do tego jak nikt inny.
- No, po tym jak mnie postawiłaś do pionu, to jestem gotów zarekomendować cię u kapitana. - powiedział.
Zaśmiali się obaj. Chwilę stali w niewygodnej ciszy.
- Masz jakieś plany na popołudnie? - zapytał nagle chłopak.
- Miałam iść do biblioteki, ale jak masz lepszą propozycję, to z chęcią zmienię plany. - powiedziała.
- No to chodź do Hogsmeade ze mną. Jakoś się wymkniesz.
- Okey.
- Okey? - zapytał ze zdziwieniem. - Nie boisz się, czy coś?
- Czego mam się bać? Filcha? - zapytała. - Przestań, ty wychodzisz normalnie, a ja mam różne sztuczki.
Poszli razem na dziedziniec. Rozdzielili się przy jednym z gargulców. Oliver rzucił ostatnie spojrzenie na dziewczynę i posłał jej wymuszony, pełen strachu uśmiech. Chłopak szedł przed siebie nie spoglądając do tyłu. Zatrzymał się przy jednym z drzew i obrócił się ku bramie. Ujrzał, jak Gwen pokazuje jakąś karteczkę Filchowi, a woźny z niechęcią przepuszcza dziewczynę przez bramę. Gdy doszła do Olivera, zapytał:
- Jak ty to zrobiłaś? Myślałem, że przebiegniesz, że walniesz Filcha w łeb i uciekniesz, ale nie myślałem, że cię bezkarnie przepuści!
- Spokojnie. Wiem, że po moim tonie głosu i zachowaniu uważasz, że jestem zdolna do wszystkiego, ale czasem najprostsze rozwiązania okazują się tymi najlepszymi.
- A tak w ogóle co to za karteczka? - zapytał wskazując wzdrygnięciem głowy na kieszeń dziewczyny.
- To zgoda od Dumbledore'a na opuszczanie szkoły celem odwiedzenia cioci Rosmerty i pomocy jej w pubie. - odpowiedziała.
- Madame Rosmerta z 'Trzech Mioteł' jest twoją ciocią?
- Tak. To znaczy nie. To tak przybrana ciocia. Z mojej rodziny żyje tylko dziadek, ale mam też wielką przybraną rodzinę. Rosmerta, Dumbledore, od niedawna Ollivander. Wszyscy, których poznałam po znajomości dziadka stają się moją rodziną. Taki sposób na wypełnienie pustych miejsc w sercu...
W drodze do Hogsmeade, Gwen opowiadała chłopakowi o swojej dobranej rodzinie. Doszli do wioski.
- Musimy iść do cioci, bo wykorzystując tę zgodę zazwyczaj dyrektor kontaktuje się z Rosmertą, więc dlaczego mam twierdzić, że i tym razem tak nie będzie?
Oliver przepuścił dziewczynę przez drzwi. Weszli do pełnego ludzi pubu. Rosmerta stała akurat przy barze. Gwen podbiegła tam i przytuliła kobietę. Wymieniły się słowami i Gwen usiadła do pustego stolika kiwając, żeby chłopak podszedł. Oliver usiadł. Rosmerta podała im po kuflu kemowego piwa:
- Tylko ciociu, proszę cię. Nie mów profesorowi, że dziś wcale ci nie pomagałam. Może mi ściągnąć zgodę. Muszę być ostrożna.
- Oczywiście kochaniutka. A wydałam ja cię kiedyś?
Kobieta odeszła do pracy. Oliver rozpoczął rozmowę:
- Długo już jest twoją ciocią? - zapytał.
- Tak. Dość długo. Od wakacji. Byliśmy tu i odrazu kazała mi mówić do siebie 'ciociu'. Mi było wygodnie. Dumbledore później został wujkiem. Nieco po początku roku. Ale jest kochany. Ollivander to wujek, którego znałam krótko. Chwila szukania różdżki dla mnie wystarczyła mi, aby upewnić się, że może być jedną z łat mojego dziurawego serca. Jest jeszcze Arabella, sąsiadka z Pa... Paisley, no i jej wnuczka Alice. Ona oczywiście jest moją siostro-kuzynką. Hagrid jest moim kochanym wielkim wujkiem. Nimfadora Tonks, aurorka, miała być ciocią, ale po czasie pomyślałam, że na kuzynkę bardziej się nadaje.
- Nie wiem, czy... nie. - wstrzymał się.
- No co? Powiedz, zapytaj. O przeszłości mogę mówić ci otwarcie. Nikt mi nie broni.
- Chciałem się zapytać, co z prawdziwą rodziną. Z rodzicami, rodzeństwem...
- Rodzice zmarli. Na jakiegoś wirusa. Moje dwie siostry również. Babcia zmarła ze starości, a reszta... reszta to już tak długa historia. - spontanicznie i bez żadnych oznak kłamstwa wymyślał historię śmierci rodziny. Wiedziała, że o Panem i o wszystkim co z tym państwem związane nie mogła mówić.
Po tym rozmawiali o sporcie, nauce i filozofii. Siostra Olivera studiuję filozofię magii na uniwersytecie w Ameryce Południowej. Tak jak Gwen od dziadka, tak chłopak od siostry zaraził się miłością do filozofii.
Chłopak tonął w błękicie oczu Gwen. Iskierki skaczące w jej źrenicach rozpalały w nim szczęście. Jej piękny uśmiech przykuwał uwagę tak jak jej kruczo czarne włosy, a jej cera utleniała pożar rosnący w jego ciele.
Po przedyskutowanym popołudniu, czas było wracać do Hogwartu. Gwen uściskała się z Rosmertą i oboje wyszli żegnając się z kobietą. Na dworze wiał letni wiaterek. Na niebie świeciło wiele gwiazd, a w jeziorze dryfowało odbicie księżyca, który był w pełni. Gwen pomyślała o Remusie Lupinie, którego poznała w wakacje.
Jest wilkołakiem i co pełnię z miłego człowieka zamienia się w krwiożerną bestię. Na obiady zawsze razem jedli krwawe steki. Łączyła ich wilcza więź. Nie miała ulubionych wujków, lecz z Remusem dogadywała się najbardziej. Jako potomek wilkołaka była oparciem dla Lupina, że i on nie jest wielkim potworem. A Gwen nauczyła się od niego, że nie powinna martwić się z powody jej rozgałęzionych genów.
Noc była piękna. W połowie drogi Oliver zobaczył spadającą gwiazdę:
- Patrz. - wskazał na niebo. - Jest twoja. - powiedział.
Gwen pomyślała życzenie: chciałaby, aby Oliver był jej najlepszym przyjacielem, bo czuje w nim wielkie oparcie i ucieczkę od rzeczywistości.
- Wiesz, świetnie się z tobą dogaduję. - powiedział, gdy ruszyli dalej. - Znamy się tak krótko, a czuję się tak, jakbym odnalazł zaginioną siostrę.
- A ty jesteś kolejną łatką na moim sercu. - powiedziała. - To jest komplement. - szybko sprostowała dwuznacznie brzmiącą wypowiedź.
- Wiem, wiem. Nie jestem 'jakąś kolejną', tylko 'kolejną potrzebną'. - spostrzegł, że nie ma to za bardzo sensu. - Mniejsza z tym, rozumiem.
Doszli do Hogwartu cały czas śmiejąc się z różnych kawałów. Doszli na siódme piętro.
- To ja tam. - wskazała kciukiem za plecy robiąc krok do tyłu.
- A ja tam. - wyciągnął rękę za siebie. - No to dobranoc. - powiedział.
- Dobranoc. - odpowiedziała i odeszła w stronę wieży krukonów. Nie spojrzała się do tyłu ani razu, bo czuł, że taki gest ze strony dziewczyny tworzy sztuczne iluzje i nadzieje. Weszła do dormitorium, szybko się ogarnęła i poszła spać.
Bardzo ciekawy rozdzial. Lece czytac następne Tonks <3
OdpowiedzUsuń