czwartek, 15 maja 2014

♣ Guinevere ~ Prolog.

Dystrykt dziesiąty zebrał się na placu głównym. Odwiedził ich triumfator 56. Głodowych Igrzysk, John Deener, w ramach swojego zwycięskiego tournee.
- Anna i Tom byli wspaniałymi ludźmi, którzy na początku bardzo mi pomagali. Mogę powiedzieć, że moja wygrana jest i ich zasługą. Ich zwycięstwem.
W tym momencie ktoś wbiegł na scenę, lecz strażnicy pokoju szybko zareagowali. Inni mieszkańcy dystryktu chcąc pomóc mężczyźnie nieświadomie rozpętali zamieszki. Z niewielkich nieporozumień rozpętała się walka o mianie małego buntu. Niektórzy ludzie zginęli, bo znaleźli się w nieodpowiednim miejscu. Rodziny pogubiły się wśród tłumu.
- Mama ?! Tata ?! - wołała dziewięcioletnia dziewczynka, rozglądając się nerwowo we wszystkie strony i przechodząc wśród ludzi. Wtedy ich zobaczyła; leżących na ziemi, całych we krwi.
- Mamo, mamo. Mamo ! - zdenerwowana powtarzała podchodząc do ciała swojej matki. Szła coraz szybciej, a gdy była tuż obok, rzuciła się na kolana, złapała matkę za ramiona i potrząsała.
- Mamo? Mamo. Mamo! - powtarzała. Jej matka była martwa. Zaczęła płakać. Ocierając łzy, podeszła do ojca. Ten był również martwy. Wstała ze smutkiem i wściekłością, i dalej ocierając oczy z łez, poszła szybkim krokiem w stronę swojego domu rozglądając się dalej w różne strony- teraz, by uniknąć śmieci.
W jej stronę leciał nóż celowany w innego mężczyznę. Zrobiła unik wyginając się do tyłu i wystawiła rękę. Dzięki niezwykłemu refleksowi złapała go palcami.
Dziewczyna mieszkała w wiosce zwycięzców wraz z rodzicami i dziadkiem. Jej dziadek był triumfatorem 25. głodowych igrzysk. Triumfatorem pierwszego Ćwierćwiecza Poskromienia. Wiedziała, że on na pewno przeżył. Jako zwycięzca igrzysk był w pewnym sensie nietykalny. Biegnąc już w stronę domu ujrzała swojego dziadka stojącego przy bramie. Przyspieszyła i wtuliła się w dziadka:
- Jim. Moi rodzice nie żyją... - powiedziała dość cicho, jednak słyszalnym tonem.
- Co ty opowiadasz, Gwen. - powiedział ze spokojem, jaki towarzyszy mu odkąd dziewczynka pamięta. Zawsze powtarzał, że Igrzyska zmieniają i dotyczy to każdego trybuta, bez wyjątku.
- Widziałam ich. Ich ciała. Byli martwi, Jim. Nie żyją.
- Nie, to niemożliwe. Melinda i Jim na pewno... - Gwen miała wrażenie, że w tej wypowiedzi usłyszała delikatne załamanie głosu.
- Dziadku! Nie żartowałabym z tak poważnej sytuacji.
Weszli do swojego domu i pijąc herbatę przy stole w kuchni, patrzeli przez okno jak zamieszki się kończą, a mieszkańcy dystryktu roznoszą ciała po domach. Nagle usłyszeli pukanie do drzwi. Zerwali się oboje:
- Ja pójdę. - powiedziała dziewczynka. - Usiądź.
Gwen podeszła do drzwi i wiedząc co usłyszy za chwilę, przed otworzeniem wzięła głęboki oddech.
- Tak. - powiedziała z zamkniętymi oczami, zachowując spokój i obojętny ton.
- Kochana, twoi rodzice... - mężczyzna przetarł ręką swój kark.
- Nie żyją. Wiem. - powiedziała oddychając głęboko. - Idźcie już. Poradzimy sobie.
Mężczyzna odszedł i wykonał gest do kolegi przy ciałach rodziców Gwen, że ma iść z nim. Dziewczyna spojrzała jeszcze raz na ciała swoich rodziców. Zamknęła drzwi, oparła się o nie i osunęła się na ziemię. Objęła swoje nogi, i zaczęła płakać. Jim podszedł do niej i przytulił dziewczynkę.
- Tak już jest. Ludzie odchodzą. Czasami za szybko. Ale może to nam się wydaje, że za szybko, a tak na prawdę to jest ich czas. Takie jest życie. Rodzimy się, by coś tu zrobić i odejść.
- Nie nudź, filozofie. - Gwen w płaczu potrafiła jeszcze wycisnąć z siebie kroplę poczucia humoru. Oby dwoje zaśmiali się głucho. Jim kręcąc głową, przytulił wnuczkę mocniej i pocierał jej ramię. - Życie dość mnie doświadczyło. Najpierw babcia, potem Lucy i Sarah, a teraz rodzice. Teraz tylko ty zostałeś.
- Lub ty. - odpowiedział.
- Lub ja... - powtórzyła rozmyślonym tonem.
- Śmierć nie jest chyba tak straszna. Nie wiem dokładnie, bo jeszcze nigdy nie umarłem, ale widziałem ją wiele razy.
- Śmierć to krótka droga do nowego życia. Idziesz przez ciemny korytarz, by dojść do świetlanego świata. - powiedziała i westchnęła. - Po tobie mam to filozofywanie.
- Możliwe.

*
Przez dwa dni przygotowywali się do pogrzebu. Umyli ciała, przebrali w czyste ciuchy na żniwa i położyli w dębowych trumnach. Na godzinę przed pochówkiem Gwen nie była jeszcze przygotowana. Siedziała w swoim pokoju na łóżku rozmyślając o całej sytuacji. Spojrzała wreszcie na zegarek i wstała szybko wzdrygając się. Wyjęła z szafy bladoniebieską sukienkę z kremowym paskiem i założyła ją na siebie. Spojrzała przez okno. Padał deszcz. Podeszła jeszcze raz do szafy i wyciągnęła brązowy wełniany sweter, który już od paru lat służy jej za kurtkę. Należał kiedyś do jej babci, Prudence. Siedząc na łóżku i wciągając wełniane, białe skarpetki do jej pokoju wszedł Jim:
- Jak tam? - zapytał beztrosko.
- Dobrze. - odpowiedziała zaciągając ostatnią skarpetkę. Wstała, podeszła do butów i weszła w nie. Stanęła przed lustrem. Rozczesała swoje kruczoczarne włosy i upięła je w warkocza.
- Wyglądasz jak Prue, kiedy ją poznałem. - powiedział Jim, stając z tyłu wnuczki i opierając dłonie na jej ramionach.
- I jak ja, kiedy rodzice zmarli. Myślałam bardziej, żeby do tego nawiązywać, ale takie dwa w jednym też mi odpowiada. - na jej twarzy pojawił się uśmiech, jednak wyraźnie wymuszony. - Naprawdę wyglądam jak babcia ? - zapytała po chwili ciszy.
- Taak. - odpowiedział Jim, wyprowadzony z zamysłu. - Tak. Te oczy... niepowtarzalny odcień niebieskiego, te błękitne białka. Gdy zapatrzyłem się w jej oczy... Wzrokiem tonąłem w głębi toni wodnej, jaką tworzył ten widok. Te kruczoczarne włosy... Zawsze pachnące kwiatami. Te różowe baczki na policzkach. Gdy się uśmiechała, uśmiechali się inni dookoła. Coś fantastycznego. Teraz przypominasz mi też Sarah. Jesteś tak podobna do siostry...
- Musimy już iść. - powiedziała patrząc na zegar.
- Tak, tak. - wyrwał się ze wspomnień.
Wyszli wspólnie z domu i doszli do pobliskiego cmentarzu. Grabarze zakopali trumny i wbili krzyże z tabliczkami.
- Jim Halliwell. Melinda Gordon- Halliwell. - Dziewczynka odczytywała tabliczki. - I niebo za wami płacze. Za wami i innymi ofiarami.
Po pogrzebie ich życie się nie zmieniło. Po za wyjątkiem tego, że nie ma z nimi Melindy i Jima... Byli dla siebie wzajemnie jedyną rodziną, jedynym wsparciem.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy prolog. Zachęcił mnie do dalszego czytania. Lece czytac pierwszy rozdział.
    Pozdrowiam i weny życze Tonks <3
    PS.
    Prosze wyłącz weryfikacje obrazkową :)

    OdpowiedzUsuń